Sergiej Aleksiejewicz Wronski (1915-1998)
Hitler zażyczył sobie utworzenia 50 podobnych placówek, ale instytut berliński zajmował pozycję wiodącą i skupiał wyłącznie tych wybranych, miał też najlepszą kadrę naukową. Głównym zadaniem instytutu było kształcenie lekarzy bioradiologów, posiadających gruntowne wykształcenie medyczne, którzy mieli sprawować opiekę medyczną i zajmować się leczeniem notabli Trzeciej Rzeszy. Komisja kwalifikacyjna instytutu brała pod uwagę przede wszystkim horoskop urodzeniowy przyszłego studenta.
Jednym z najlepiej zapowiadających się adeptów był Siergiej Wronski. Obecnie jest on już postacią legendarną, uznanym geniuszem astrologii XX stulecia i do swojej śmierci w 1998 r. był nestorem… rosyjskich astrologów. Po 50 latach milczenia, gdyż takie były ustalenia i wymogi władzy sowieckiej, Wronski opowiedział historie, o których nie mówi się na licznych kursach astrologii, a szkoda, bo kursanci mogliby się dowiedzieć jaką cenę astrolog musi zapłacić za wiedzę, zaś tyrani za sny o potędze.
W berlińskim instytucie były dwa fakultety: bioradiologii i astrologii. Wykładano hipnologię, psychoterapię, psychologię, ogólną wiedzę medyczną, chirurgię, medycynę Wschodu, szamanizm, znachorstwo, akupunkturę, homeopatię.
W instytucie zajmowano się nie tylko ścisłymi specjalizacjami, lecz wykładano również filozofię, politologię i socjologię. Co więcej, studiowano marksizm-leninizm w oparciu o źródłowe teksty dzieł Marksa, Engelsa i Lenina. Studenci otrzymywali solidną porcję wiedzy o doktrynach politycznych, takich jak monarchizm, komunizm, faszyzm, systemy demokratyczne, a także o anarchizmie i wszelkich systemach dyktatury.
Studia odbywały się w atmosferze naukowej bezstronności, na wykładowców i studentów nie wywierano żadnego nacisku ideologicznego i nie zmuszano ich do przyjmowania jakichkolwiek z góry powziętych mniemań i poglądów. Po prostu badano historię ludzkości, różnorakie kierunki myślenia i eksperymentowania, swoiste zapatrywania na życie, a potem doświadczanie skutków takiego pomyślunku. Astrologowie badali na przykład, skąd się biorą, w konkretnych fazach i epokach historycznych, takie a nie inne pomysły na życie i urządzanie społeczeństwa.
Ciekawe jest to, że przy rekrutacji do instytutu, ani ideologia, ani wyznawana wiara i przekonania religijne, ani nawet narodowość i pochodzenie rasowe nie odgrywały żadnej roli.
Głównym kryterium, jak twierdzi Siergiej Wronski, był horoskop indywidualny, który wskazywał na uzdolnienia jego właściciela. Co jest jeszcze ciekawsze, w pierwszej grupie studentów nie było ani jednego członka partii faszystowskiej i Hitlerjugend, natomiast byli w niej ludzie, którzy mieli… wyraźnie negatywny stosunek do ideologii faszystowskiej. Wśród nich był też wyjątkowo utalentowany astrolog Rosenberg, którego matka była jasnowidzącą. Wielu absolwentów, po ukończeniu instytutu, podejmowało walkę z nazizmem.
Wykładowcami byli wybitni Wędrowcy, czyli przybysze z różnych stron świata – lamowie tybetańscy, hinduscy jogowie, japońscy mistrzowie sztuka walki, arabscy i afrykańscy czarownicy i szamani.
Cała ta bajka, która rzeczywiście miała miejsce, nie jest niczym wyjątkowym w historii różnych dyktatur i tyranii. Od czasów, gdy władcy zdawać sobie zaczęli sprawę z potęgi wiedzy, czyli od bardzo dawna, gromadzili wybitne umysły i uzdolnionych badaczy, otwierając im wszystkie możliwości, w miejscach oczywiście utajnionych. Zachowały się świadectwa o takim postępowaniu tyranów i dyktatur, które starały się nie ograniczać ani kierunku badań, ani też nie narzucać żadnej wiodącej, jedynie słusznej ideologii, stosowanej wyłącznie do tumanienia mas. Tak postępowali władcy starożytni, tak powstały tajne (nomernyje) miasta akademickie w Rosji sowieckiej, tak też pracowali nad bombą atomową uczeni w Alamogordo.
Wykładowcami astrologii w instytucie berlińskim byli m. in. Karl Ernest Kraft, Louis de Wohl, Herbert i Ewa Leleina, Elizabeth i Reinhold Ebertinowie. Chirurgię studiowano w klinice Wołyńskiego, wodolecznictwo wykładał wybitny znawca tematu Załmanow.
Tryb studiów na tej uczelni był standardowy, włącznie z rocznymi egzaminami, ale wielu przedmiotów można było uczyć się samodzielnie, egzaminy zdając eksternistycznie. Nauka w instytucie sprzyjała jak najwcześniejszemu uzyskiwaniu samodzielności studenta. Wronski, będąc studentem IV roku, był już starszym wykładowcą astrologii dla studentów roku pierwszego. Zwracano baczną uwagę na praktyczne zastosowanie wiedzy teoretycznej. Walory i wartość wykładów Wrońskiego podkreśla to, że weszły one w opracowaną przez niego ogólną i szczegółową teorię astrologii, a obecnie są publikowane w Rosji jako podręcznik teorii i praktyki analizy astrologicznej.
Studenci instytutu berlińskiego uczyli się astrologii zarówno bezpośrednio od swoich wykładowców, znakomitych astrologów, jak i z dobrych materiałów źródłowych, w tym z Tetrabiblos Ptolemeusza oraz wielotomowego dzieła O determinacji Morin de Villefranche’a zwanego Morinusem.
W nauce homeopatii wspomagał ich podręcznik Hannemana, fitoterapii uczyli się z podręczników XIX i XX w., magii z tekstów Papusa. Studiowali oryginalne teksty Ciołkowskiego i Czyżewskiego. Wiele uwagi poświęcano filozofii, szczególnie starogreckiej, w tym Platonowi, neoplatonikom, neopitagorejczykom. W instytucie powstała i rozwijała się oryginalna szkoła astrologiczna. W tym czasie, czyli w latach trzydziestych XX stulecia, była to, jak twierdzi Wronski, jedna z najlepszych i najsilniejszych szkół europejskich. Instytut kształcił lekarzy-bioradiologów, władających sztuką hipnozy, wyspecjalizowanych w homeopatii i fitoterapii.
Pierwszy rocznik instytutu z 1933 r. zakończył studia 29 stycznia 1938 r. w pełnym składzie. Postarajmy się wyobrazić sobie bal absolwentów tego rocznika, na którym obecni byli profesorowie oraz administratorzy Wojskowej Akademii Medycznej i Ministerstwa Wojny Trzeciej Rzeszy.
Po ukończeniu nauki absolwenci byli przydzielani jako opiekunowie – lekarze i astrologowie – do poszczególnych, personalnie określonych władców Reichu. Osobistymi podopiecznymi Wrońskiego zostali Rudolf Hess i generał Erwin Rómmel.
Jeśli chcemy zrozumieć, jaka może się przytrafić profesjonalnemu astrologowi droga życiowa, to warto przyjrzeć się barwnej biografii S. A. Wrońskiego, obecnie człowieka-legendy, o którego życiu opowiada się tajemnicze historie pełne sensacyjnych szczegółów. Postaramy się ograniczyć do informacji, które podał bądź zweryfikował sam Wronski, a uczynił to dopiero w latach 90-tych, gdyż jak sam twierdził, do 8 maja 1995 r. (50 lat od zakończenia II wojny światowej) nie miał prawa opowiadać o wielu ciekawych i historycznie ważnych wydarzeniach.
Wronski podaje, że urodził się w Rydze 25 marca 1915 roku o 6H28’20”.
Ojciec Wrońskiego władał doskonale 42 (słownie: czterdziestoma dwoma) językami i był pupilem rosyjskiego cara, który mianował go naczelnikiem wydziału szyfrów Sztabu Generalnego armii rosyjskiej. W wieku 42 lat został mianowany generałem i otrzymał tytuł tajnego radcy. W swojej specjalności szyfrów wojskowych był niewątpliwym geniuszem i człowiekiem niezastąpionym.
Historia jednak lubi niespodzianki, a zwłaszcza romanse w stylu płaszcza i szpady i taka właśnie historia przytrafiła się genialnemu poliglocie w stopniu generała. Jego żona była rodowitą Włoszką, której uroda zwalała z nóg padających przed nią na kolana adoratorów. Generał kochał swoją żonę szczęśliwie i z wzajemnością, ale wzajemność u tak pięknej kobiety oznacza zazwyczaj wzbudzane, chcąc nie chcąc, zazdrość, zawiść i inne mniej wzniosłe, aczkolwiek równie silne emocje. Włoska krasawica była żoną generała, a w Rosji, od czasu słynnego i tragicznego pojedynku Puszkina o honor żony i spokój domowego ogniska, zapanowała moda, aby prowokować do zdolniejszych ludzi, gdy powodzi im się dobrze i kocha ich piękna kobieta. Miernoty zawsze liczą na to, że jak się wytłucze tych zdolniejszych, to więcej splendoru i rozkoszy im przypadnie w udziale. Aleksiej Wronski nie tylko był geniuszem sztuki szyfrowania, pupilem cara, ale jeszcze miał czelność i szczęście pojąć za żonę piękną Włoszkęi, o zgrozo, być z nią szczęśliwym, a jakby tego było mało, ta żona darzyła do dziećmi i wzajemnością. (Jak mawiał dowcipny rosyjski pisarz Ilf: Z takim szczęściem, i na wolności!) Jednym słowem, broniąc honoru i czci swojej żony, generał pojedynkował się i to wielce skutecznie. Dzięki temu ocalił nie tylko ocalił własne życie, ale także, jak już teraz wiemy, możliwość spłodzenia z nią następnego geniusza w rodzie Wrońskich, czyli swojego syna astrologa Siergieja Aleksiejewicza. Nie wiemy co się stało z jego przeciwnikiem, ale jeśli nawet uszedł z życiem, to i tak zwycięstwo generała było bezsporne.
W życiu, jak to w życiu, coś za coś. Car zdegradował generała do stopnia sztabs-kapitana i zdjął z odpowiedzialnej funkcji naczelnika, czyli, mówiąc po naszemu, wyrzucił go dyscyplinarnie z pracy, pozbawiając prawa do apanaży i urlopu. Car musiał tak zareagować na niesubordynację swego protegowanego, gdyż pojedynki były surowo zabronione i słusznie, w przeciwnym razie elita armii powystrzelałaby się bez wypowiedzenia wojny, a w końcu armia ma służyć krajowi i bronić jej przed wrogiem, a nie mordować się nawzajem pod wpływem honoru, afektu i alkoholu, nawet jeśli jest to wyborny koniak francuski. Gniew cara, wzmocniony zapewne stanem wojny światowej, trwał równo trzy miesiące, które szczęśliwy eksgenerał, a obecnie sztabs-kapitan przeżył w Rydze, gdzie urodził się jego syn Siergiej, co zostało ustalone, jak już wiemy, z dokładnością do sekundy.
Po tych trzech miesiącach Aleksieja Wrońskiego wezwano do Petersburga i ponownie podjął on pracę w wydziale szyfrów. Pamiętamy, był rok 1915, trwała I wojna światowa, a potem były już tylko rewolucje: lutowa i październikowa 1917 r.
Siergiej Wronski opowiada, że w ich wielodzietnej rodzinie jego starsi bracia i siostry podczas wojny uczyli się za granicą. Rewolucja niesie ze sobą dramaty i tragedie, do tragedii w rodzinie Wrońskich doszło wiosną 1920 r. Młodsi bracia Aleksander i Michaił oraz młodsze siostry Wanda i Barbara zostali rozstrzelani razem z ojcem i matką w miasteczku nad Wołgą, O tym, jak potoczyły się wydarzenia, opowiada sam Wronski: Według tego, co wiedziała moja włoska guwernantka Amelita Vaserini, rozstrzelała ich banda Jakuba Jaworskiego. Doskonale pamiętam ten letni albo wiosenny dzień, kiedy do naszego domu wtargnęła grupa uzbrojonych ludzi z czerwonymi gwiazdami na czapkach budionnówkach. Mój ojciec, mama, bracia, siostry i syn mojej guwernantki pakowali walizki przed odjazdem do Francji. Ojciec miał przy sobie dokument podpisany przez Lenina, który upoważniał go do wyjazdu wraz z rodziną za granicę. Ale nawet ten dokument nie uratował przed zagładą. A zamiast mnie zginął mój jednolatek, syn guwernantki, którego potraktowano jako mnie samego. Słysząc wystrzały, pobiegłem do domu, ale na podwórzu przechwyciła mnie guwernantka i schowała u sąsiadów, gdzie byłem aż do pogrzebu. Pamiętam, było wiele trumien, dużych i małych, mama i tata cieszyli się wielkim szacunkiem, miłością ludzi, którym pomagali w tych czasach nieszczęścia i głodu.
Moja rodzina była bardzo bogata. Wychowywały mnie guwernantki – Francuzka, Niemka i Angielka. Każda z nich porozumiewała się ze mną w jej rodzimym języku, już w dzieciństwie władałem czterema językami obcymi. Żywi pozostali tylko bracia i siostry, którzy w tym czasie uczyli się we Francji i w Niemczech. Było nas dziesięcioro rodzeństwa. Zginęli dwaj bracia i dwie siostry.
Oprócz guwernantek i bony uczyły mnie Faina i Fatima, które bardzo kochałem. Jedna uczyła mnie muzyki i śpiewu, druga – rysunku i tańca. Fatima sporządziła mój horoskop i opowiedziała o nim mojej bonie, która z kolei przekazała mi treść tej prognozy, ale wiele lat później, gdy mieszkaliśmy już za granicą.
Wszystko spełniło się co do joty. A Faina wróżyła z kart i z ręki, i przepowiedziała mi dokładnie to samo. Po pogrzebie mojej rodziny nigdy więcej nie widziałem Fainy i Fatimy, ale przez wiele lat za nimi tęskniłem. A jeśli widywałem którąś z nich we śnie, to następnego dnia zawsze wydarzało się coś dobrego.
Przodkowie A. S. Wrońskiego przybyli do Rosji z Polski. Jest to historia jak z podręcznika migracji narodów: na początku XVII w. dn. 21 lutego 1613 r. (kalend. Juliański) carem zostaje Michaił Fiedorowicz Romanow, pierwszy car z dynastii Romanowów. Gdy 14 marca wstępuje na tron, Rosja jest w stanie wojny z Polską i Szwecją. W Warszawie umiera trzymany pod strażą Wasyl Szujski. Michaił I panuje 32 lata do swojej śmierci 23 lipca 1645 r., po nim car Aleksie I Michałowicz, który panuje 32 lata. Podczas panowania Michaiła I Rosją rządził de facto jego ojciec patriarcha Fiodor Nikitach znany jako Fiłaret (do 1633 r.). W tym czasie Polacy migrowali na Litwę i do Rosji zachodniej. Niektórzy jako wojownicy, inni jako osadnicy. Książęca rodzina Wrońskich rozdzieliła się , a jedno odgałęzienie rodu osiedliło się na Połtawie. W 1936 r. w Berlinie S. A. Wronski świętował razem z Jusupowymi, Mdiwani i innymi emigrantami 300-lecie osiedlenia się w Rosji.
Wronski opowiada: Moja babcia była niewiastą nie tylko wyjątkowej urody, ale nade wszystko niezwykłą kobietą – mądrą i czarującą, z wyższym wykształceniem otrzymanym we Francji i w Niemczech. Babcia doskonale władała naukami okulanymi – astrologią, chiromancją, magią i in. Naukami tajemnymi. Otaczało ją wielu ludzi, których przyciągała swoją dobrocią i bezinteresownie okazywaną pomocą, ponieważ była bardzo bogata. Babcia była księżną czarnogórską, wyszła za mojego dziadka w wieku lat 16. Oboje wiele podróżowali, w końcu na miejsce swojego stałego pobytu wybrali Rygę na Łotwie. A wybrali to miasto kierując się najlepszymi wskazaniami swoich połączonych horoskopów. Po rewolucji rosyjskiej i wojnie domowej babcia i dziadek za pomocą Międzynarodowego Czerwonego Krzyża dowiedzieli się o moim istnieniu: jestem żywy, zdrowy i razem z moją boną Amelią znajduję się we Francji, gdzie schronienia udzielili nam przyjaciele ich syna Aleksieja, carscy generałowie-emigranci Bielów, Lebiediew i Muller. Babcia i dziadek zaprosili nas do siebie i tak zamieszkaliśmy u nich. Babcia bardzo mnie pokochała, przekazywała mi wiedzę. Mając siedem lat umiałem sporządzać horoskopy, które robiłem dla swoich rówieśników, kolegów z podwórka, nauczycieli i znajomych, władałem hipnozą i psychoterapią, magią i spirytyzmem.
W 1933 r. wyjechałem do Niemiec uczyć się, a przed samą wojną w 1938 r. babcia i dziadek razem z innymi Niemcami z krajów nadbałtyckich emigrowali, najpierw do Niemiec, potem do Francji, a przed niemiecką okupacją Paryża – do USA. Od tej chwili nasze relacje ustały, więcej o nich nie słyszałem.
W 1938/39 r. w Niemczech otrzymałem katedrę astrologii, tytuł naukowy i profesorski. Zrobiłem w życiu tysiące horoskopów, m. in. moimi klientami byli Mary Pickford, Greta Garbo, Ewa Braun, Erwin Rómmel, Werner von Braun, Marylin Monero, Pol Robson, Golda Meir, Maks Euwe, Aleksander Alechin, Gari Kasparow, John Kennedy, Maks Schmeling, George Pompidou, Czang-Kai-Szek, Mao-Tse-Tung, Jurij Gagarin, Siergiej Korolow, Andrzej Tupolew, Leonid Breżniew, Michaił Gorbaczow, Borys Jelcyn…
Jednym z szefów naszego Instytutu w Niemczech był Werner von Braun. Przepowiedziałem mu, że po wojnie pozostanie przy życiu i zajmie wysokie stanowisko w USA. Generałowi Walterowi von Brauchitsch przepowiedziałem, że w 1940 r. otrzyma wysoki tytuł generała feldmarszałka i w 1941 r. nastąpi jego upadek. Ewie Braun przepowiedziałem, że zostanie żoną jednego z przywódców Trzeciej Rzeszy. Na prośbę Breżniewa obliczyłem datę śmierci Mao, dokładnie prognozowałem daty śmierci Johna i Roberta Kennedych.
Dokładnie prognozowałem wydarzenia 1985 r. w Rosji, a także 1989 r, we wschodniej Europie. Przepowiedziałem tytuł mistrza świata w szachach dla G. Kasparowa w 1990 r.
Dziesięć lat żyłem w legowisku Trzeciej Rzeszy, w Berlinie… to nie żarty. W każdej chwili mogłem oczekiwać kuli w łeb albo w potylicę.
Wronski był w Berlinie nie tylko astrologiem. Pracował tam w podwójnej roli, przede wszystkim był asem wywiadu sowieckiego, osobistym przyjacielem Richarda Sorge – legendarnego szpiega, który pierwszy przekazał Stalinowi dokładną datę napaści Niemiec hitlerowskich na ZSRR.
W 1933 r. postanowiłem zostać członkiem komunistycznej partii Niemiec. Przyczyny? Po pierwsze, partia ta była jedyną organizacją, która w Niemczech przeciwstawiała się faszyzmowi. Po drugie, członkiem partii mógł zostać człowiek wierzący, co mi odpowiadało.
A było to tak. Wieczorem 12 września 1933 r. w niewielkim miasteczku Nowases, w pół drogi między Berlinem a Poczdamem, w jakimś domu dziecka podczas konspiracyjnego zebrania miejscowej komórki niemieckiej partii komunistycznej zostałem jednogłośnie przyjęty na członka tej komórki.
W swoim podaniu wyjaśniłem, że wstępuję do KPN, po pierwsze, zgodnie ze swoimi przekonaniami, po drugie, jako rosyjski patriota chcę pomóc swojej Ojczyźnie i swojemu narodowi (…).
12 września 1990 r., dokładnie po 57 latach, podjąłem decyzję i wystąpiłem z partii komunistycznej, zaś głównym powodem było zrozumienie, iż sama idea komunizmu jest utopią (…). Niech Bóg wybaczy mi błędy młodości, ale rzeczywiście byłem komunistą idealistą, rzeczywiści byłem przekonany, że partia komunistyczna jest rozumem, honorem i sumieniem narodu.
A nade wszystko zawsze łączyłem ideę komunizmu z ideą chrześcijaństwa, z ideami braterstwa, równości i godności.
Wronski spotyka w Berlinie tak samo wówczas młodego Johanna Kocha, który był bratem wybitnego astrologa, twórcy systemu domów horoskopowych jego imienia – Waltera Kocha.
Drzwi otworzył mi młodzieniec, który przez minutę patrzał na mnie ze zdziwieniem, chociaż był uprzedzony, że go odwiedzę. A potem nagle, szlochając, rzucił mi się na szyję. Zanosząc się od płaczu powtarzał: „Sam Bóg przyprowadził się do mnie”. Okazało się, że jego narzeczona tuż przed ślubem zginęła w katastrofie samochodowej. W stanie bezgranicznej rozpaczy był mu potrzebny przyjaciel i to było zrozumiałe. Ale jego zdziwienie stąd się wzięło, że moja twarz była jak dwie krople wody podobna do twarzy utraconej narzeczonej.
Diabeł tkwi w szczegółach. Krewnym nieszczęsnej narzeczonej był Rudolf Hess, który też interesował się astrologią. Hess zaczął uczyć się u Wrońskiego, a ten wypróbował na nim swoje umiejętności hipnozy sugestywnej. Hess potrzebował również doradcy, aby ten pomógł mu poruszać się pośród wytrawnych wilków hitleryzmu oraz młodych drapieżników III Rzeszy. Wronski doskonale się do tej roli nadawał, gdyż jego rady, jak sam mówi, zawsze trafiały w dziesiątkę. Pewnego razu Hess przyprowadził do swego nauczyciela astrologii Ewę Braun, która śmiejąc się poprosiła, żeby jej „powróżyć” z horoskopu. Wronski spełnił jej prośbę i powiedział: będzie pani bardzo znanym człowiekiem, a gdy śmiechy umilkły, dodał: zawdzięczać to pani będzie udanemu małżeństwu. Prognoza ta ponownie wywołała wesołe niedowierzanie, ale później, gdy Ewa Braun i Hitler stali się parą, Hess zatelefonował do Wrońskiego z gratulacjami. Od tego czasu Wronski stał się postacią znaną w kręgu elity hitlerowskiej, przede wszystkim jako bioenergoterapeuta, wzywany do leczenia biopolem wyższych urzędników Rzeszy. Wielokrotnie wzywał do w tym celu Adolf Hitler, którego trapiły dolegliwości jelitowo-żołądkowe i migreny. Trzeba powiedzieć, że leczenie akurat tych dolegliwości było moim ulubionym zajęciem – mówi Wronski.
Wronski leczył również Stalina. Tak było – opowiada – Stalina widziałem w 1938 r. dwa razy, pierwszy raz w lutym lub marcu, za drugim razem na jesieni. Wrażenia mam z tych spotkań jak najbardziej przykre. Po pierwsze dlatego, że za każdym razem przed wejściem do jego gabinetu byłem dokładnie sprawdzony, obmacywany, a po drugie dlatego, że jego zachowanie i ton mocno się różniły od tych, które miały miejsce podczas seansów w innych państwach. Kiedy byłem przyjmowany przez, na przykład, Czang-Kai-Szeka, to jego zachowanie było wielce uprzejme, nawet wytworne.
Stalin nie władał żadnymi umiejętnościami hipnozy, mogę to stwierdzić jako specjalista. (…) Zauważyłem, że jedna jego ręka jest uszkodzona i że Stalin starannie to ukrywa. Jego fajka dymiła bez przerwy, tytoń był bardzo mocny, aromatyzowany. Jego zachowanie nie było zbyt przyjemne, zaś sposób wyrażania się zdradzał człowieka o niskim poziomie kultury.
Słowo kultura w ustach Wrońskiego ma wyjątkowy ciężar gatunkowy. Wiele osób, które uważają, że wystarczy być tylko astrologiem i jest to powód do niebywałej chwały i dumy, warto poinformować, że Wronski był chirurgiem, psychoterapeutą, psychologiem, socjologiem, bioradiologiem, filozofem i astrologiem. Taka wszechstronność wybitnych postaci Renesansu bądź starożytności nie jest rzadkością, wystarczy wspomnieć Pitagorasa, Hipokratesa, Alberta Wielkiego, Agrippę, Paracelsusa, Nostradamusa.
Wronski mówi, że posiada jeszcze jedną specjalność: jestem również politologiem i uważam, iż nie ma w tym nic dziwnego, że jeden człowiek może władać kilkoma specjalnościami. Mnie się wyjątkowo poszczęściło i dzięki temu mogłem wiele osiągnąć.
I dodaje: wielu ludzi oprócz własnej profesji ma jeszcze tak zwane hobby i częstokroć widzimy, że w tym hobby czują się lepiej niż we własnym zawodzie. Z astrologicznego punktu widzenia hobby to też profesja, opanowaliśmy bowiem jej arkana w poprzednim wcieleniu. W tym znaczeniu wielu ludzi ma dwie albo trzy profesje.
W 1936 r. wyżsi urzędnicy III Rzeszy powierzają Wrońskiemu zadanie: opanować wiedzę, która komplementarnie łączy bioenergoterapię, homeopatię i astrologię. Wronski był już w tym czasie jednym z najważniejszych szpiegów Rosji sowieckiej i podlegał bezpośrednio Stalinowi, tak samo jak legendarny Richard Sorgo, osobisty przyjaciel Wrońskiego. Nic dziwnego, że Wronski przyjmuje zadanie i otwiera przed sobą obiecujące perspektywy kariery w hitlerowskich Niemczech. W 1937 r. Wronski zostaje starszym wykładowcą instytutu, w 1938 r. docentem, a w 1939 r., ma wtedy 24 lata, profesorem.
W 1941 r. Wronski otrzymał od wywiadu sowieckiego wiadomość, że on i Richard Sorge zostali odznaczeni orderem Złotej Gwiazdy i centrum wzywa ich do powrotu, aby… można im było tę nagrodę wręczyć. W tym czasie Sorgo pracował w Chinach i Japonii, gdzie w październiku 1941 r. został nagle aresztowany. Sorge uprzedził Wrońskiego, że wezwanie przez centrum i wyjazd do ZSRR oznacza poważne kłopoty i nieprzyjemności. Wronski opowiada: Ja sam uwierzyłem zapewnieniom o odznaczeniu i rozglądałem się, jakby tu znaleźć sprzyjające warunki do przekroczenia granicy. Godna zastanowienia jest ta naiwność Wrońskiego, który miał przecież wgląd we własny horoskop i mógł przewidzieć, co go czeka w Rosji sowieckiej z rąk bolszewików, którzy wymordowali całą jego rodzinę. Przyjaciel, Richard Sorgo, doświadczony szpieg i wywiadowca, uprzedza go i ostrzega, ale Wronski pędzi na spotkanie swojego przeznaczenia. Na co liczył? Czy miał dosyć życia pośród bonzów hitlerowskich w nieustającym zagrożeniu? Czy wiedząc, co hitlerowcy robią z astrologami, których albo nie chcą spokojnie wysłuchać, albo nękają nieustającymi podejrzeniami, obawiał się że w każdej chwili, w zależności od chwilowego kaprysu Himmlera, może go spotkać los okrutny i jeśli nie zginie od strzału na jakimś wysypisku, to znajdzie się w obozie koncentracyjnym? Zapewne jedno i drugie, ale nade wszystko i bez wątpienia to, że analizując swój horoskop widział, iż nie może w tym czasie uniknąć ani prześladowań, ani uwięzienia, ani śmiertelnego ryzyka. Relokując swój horoskop na Moskwę, nawet na Archangielsk lub inny punkt Gułagu, zobaczył szansę przeżycia? Zapewne tak, ponieważ w późniejszych latach przywiązywał wielką wagę do relokacji horoskopu, twierdząc, że jeśli nie można realizować swoich najlepszych możliwości w miejscu X, to należy przenieść się do stosownie wybranego miejsca Y. Liczył też zapewne na to, że lecząc w 1938 r. osobiście Stalina, jest chroniony bardziej niż inni przed prześladowaniami.
Ten moment w życiu Wrońskiego, gdy z centrum faszystowskich Niemiec, prowadzących zwycięską, jak na razie, wojnę światową, decyduje się na ucieczkę do Rosji, do centrum drugiego mocarstwa totalnego, budzi we mnie głębokie rozmyślania o życiu, profesji i losach astrologa. Uwarunkowania polityczne, a nawet bytowe tej decyzji są mniej więcej jasne. W Niemczech astrolog ten balansuje na skraju przepaści i wie, nawet bez horoskopu, że taka sytuacja nie może trwać długo, tym bardziej, iż widzi, że gdy Niemcy wojnę zaczną przegrywać, to astrologom-doradcom oberwie się jako pierwszym, służba bezpieczeństwa Rzeszy już się o to postara. Wronski jest w tej zaplatance dziejowej szpiegiem Rosji sowieckiej i nigdy nie wiadomo, kiedy któryś z torturowanych towarzyszy walki powie o jedno słowo za dużo. Z horoskopu osobistego wynika, że zbliża się, już nadchodzi sytuacja trudna, zapewne ostateczna i dobrych wyjść po prostu nie ma, z dwojga złego jest tylko wyjście złe lub jeszcze gorsze. Wronski rozumie, całym sobą pojmuje, że Władca Przeznaczenia domaga się, jak zwykle, aby i tym razem, w tej beznadziejnej sytuacji, na coś się zdecydował, ale wie także, że zawsze coś za coś.
Widzę go, jak pochylony nad swoim horoskopem, liczy i analizuje różnorakie konfiguracje, do mroczków w oczach sprawdza, relokuje i porównuje obliczenia efemerydalne z tym, co wie o ludziach, o sytuacji, o układach i o szansach na jakie takie pomyślne rozwiązanie. Znam to uczucie, pamiętam takie noce i wiem jak to smakuje. Wiem, że ta losowa gra z przeznaczeniem pasjonuje go i pochłania, w końcu nie chodzi tutaj o to, aby przeżyć, chociaż instynkt samozachowawczy każe mu walczyć do końca. Wronski chce na własnym przykładzie potwierdzić swój profesjonalizm, posłużyć się całą wiedzą, jaką nagromadził i przyswoił sobie, chce triumfu astrologii nad żołdackim chamstwem hitlerowców i mściwą bezdusznością bolszewizmu. Ta gra, w jego duszy i umyśle, toczy się o stawkę większą niż życie, o zwycięstwo oświeconego umysłu astrologa nad dziejową koniecznością, która wpycha go w łapy oprawców. Jeśli bowiem on nie potrafi z nimi wygrać, to na tej Ziemi nie ma już szansy dla kogokolwiek…
Tak zapewne myśli Wronski, obracając w głowie swój horoskop i jego wariantowe rozwiązania w świetle dyrekcji, progresji, relokacji, rewolucji solarnych, profekcji, lunariuszy… Nie musi nawet patrzeć na wykresy i obliczenia, robi to na spacerach, pijąc kawę z jakimś hitlerowskim „podopiecznym”, uśmiechając się do Ewy Braun, która wielbi go i podziwia. Profesjonaliści pamiętają tysiące horoskopów, są w tym podobni do szachistów, którzy nie patrząc na szachownicę potrafią analizować partię szachów z licznymi wariantami. (…)
Widzę więc, co się dzieje w sercu i głowie Wrońskiego, który musi podjąć jedną z najtrudniejszych decyzji życiowych, skoczyć z deszczu pod rynnę. I jestem przekonany, że o podjęciu decyzji zadecydowała ekwiwalencja magiczna, mianowicie owa Złota Gwiazda, którą mu obiecano. To śmieszne, otrzymać Złotą Gwiazdę z nadania od bolszewików, którzy wymordowali jego rodzinę. Sytuacja bowiem, w której Wronski musi na coś się zdecydować, przypomina stare rosyjskie powiedzonko: smieszno i straszno.
I oto pojawia się Złota Gwiazda! Pentagram zwycięskiej rewolucji, co z tego, że bolszewickiej?! Gwiazda to Gwiazda, w dodatku Złota! Przecież tu nie chodzi o ustrój czy rozstrój Historii. Gwiazda jest Gwiazdą, jakiż astrolog z prawdziwego zdarzenia, któryż syn nieba nie odpowie na Jej wezwanie?! Czyż Gwiazda Betlejemska, zwiastując Zbawiciela, nie zapowiadała jednocześnie rzezi niewiniątek i Golgoty? Czy Magowie o tym wiedzieli? Musieli o tym wiedzieć, bo w przeciwnym razie nie byliby Magami, tylko redaktorami jakiegoś piśmidełka, w którym gwiazdy mówią. (…) Prawdziwy astrolog nie spoufala się z Gwiazdami, gdyż wie, że są one boskimi instrumentami, na których Stwórca gra odwieczne motywy Muzyki Sfer. (…)
Wronski też o tym wiedział, dla niego Złota Gwiazda, która wzywała go z jednego piekła do drugiego, prowadząc ścieżkami Labiryntu z siedziby brunatnego Zwierza do legowiska czerwonego Minotaura była wezwaniem, wyzwaniem i wskazówką – tędy droga! Astrolog usłyszał ten motyw: zobacz przyjacielu, co ludzie ze mnie zrobili, oni tak zawsze, naczepią mnie na choinkę albo zrobią ze mnie order, albo jakiś pasykarz umieści mnie w liczbie mnogiej na sztandarze, ale ty, mój drogi, dobrze wiesz, że to tylko pozory. Więc ruszaj śmiało, bo kto jak kto, ale ty rozumiesz, że pod malowanymi znakami ukryte jest prawdziwe światło, więc nie daj się omamić, mamy jeszcze razem wiele do zrobienia. Będzie ciężko, ale to ja, a nie Stalin czy wywiad sowiecki świecić będą nad twoją drogą przez piekło.
I Wronski wyruszył do Rosji sowieckiej.
Sprzyjające warunki pojawiły się w 1942 r. Byłem wtedy oficerem niemieckim w stopniu majora i skierowano mnie na front wschodni jako dowódcę ewakuacyjnego szpitala wojskowego. W tym szpitalu leżeli ranni zarówno Niemcy, jak i Rosjanie, których kierowano potem na tyły. Poznałem tam rannego rosyjskiego jeńca wojennego, który przed wojną był nauczycielem języka niemieckiego na Powołżu, gdzie były osady niemieckie, dlatego też znakomicie władał językiem niemieckim. Porozumieliśmy się bardzo szybko. Przygotowałem dla niego dokumenty zabitego niemieckiego żołnierza, zaopatrzyłem go w dwa komplety ubrań cywilnych i dałem mu znaczną sumę pieniędzy, aby mógł swobodnie podróżować. On natomiast dał mi mundur sowieckiego lejtnanta.
Za pomocą fortelu otrzymałem do swojej dyspozycji mały samolocik sanitarny Storck i stosując hipnozę zmusiłem naziemne służby lotniska do uruchomienia motoru. Lecąc tuż nad ziemią przeleciałem nad linią frontu i wylądowałem po stronie sowieckiej.
Kiedy miałem dziewięć lat, kilka wróżek przepowiedziało, że będę uczestniczył w kilku wojnach, zostanę ranny i okaleczony; że będę sześciokrotnie spadać na ziemię razem z samolotem, ale przeżyję; że po raz ostatni ożenię się w wieku 75 lat; że przez całe moje życie będę związany z ludźmi najwyższej władzy i popularności; że ostatnie lata swojego życia poświęcę swojemu narodowi i pozostawię po sobie dobre wspomnienia i wdzięczność za moje książki oraz wykłady. Należy powiedzieć, że jak do tej pory (1996 r.) wszystkie te prognozy się spełniły.
Wronski znalazł się w obozie sowieckim, Gułag chętnie przyjmował postaci zasłużone, którym to tutaj system „wypłacał” swoją wdzięczność.
We wszystkich obozach pracowałem jako lekarz-bioradiolog, leczyłem naczelników i to uratowało mnie od głodu i śmierci. Astrologią nie mogłem się zajmować, gdyż w obozie nie miałem ani efemeryd, ani stosownych tablic domów horoskopowych i innych potrzebnych do tej pracy przyborów. Tak więc nie mogłem powtórzyć historii Tomaso Campanelli, który dzięki wyjątkowo dokładnym prognozom astrologicznym został uwolniony z więzienia.
Ze mną było inaczej, dla swojego uwolnienia stosowałem tylko hipnozę i psychoterapię. Władze obozowe uważały mnie z półboga i bojąc się o swoje zdrowie podporządkowywały mi się bez oporu. Tak więc, kiedy zdecydowałem się na ucieczkę, to właśnie obozowe naczalstwo przygotowało dla mnie zarówno stosowne dokumenty, jak i potrzebną mi „bajeczkę” ze wszystkimi szczegółami, abym w razie czego zdołał się wytłumaczyć przed NKWD.
Po wyjściu z obozu byłem przez wiele lat prześladowany przez władzę sowiecką. Nigdzie nie mogłem znaleźć pracy, a jeśli mi się udawało, to na czas bardzo krótki. Gdziekolwiek pracowałem – w szpitalu, w sanatorium, w pogotowiu ratunkowym – po dwóch, trzech miesiącach zjawiała się milicja i wyrzucano mnie z pracy. Na początku zarabiałem 28 rubli, potem 53, potem 77, a w korońcu nawet 87 rubli. Z taką pensją nie można było ani żyć, ani nawet istnieć. Zacząłem więc pisać piosenki, sprzedając wiersze i muzykę. Za to płacili bardzo dobrze, szczególnie moskiewscy bonzowie, czasami za tekst i muzykę piosenki dostawałem 800 rubli i nawet więcej, a za niektóre kompozycje nawet po 1500 rubli. Utwory te sprzedawałem na pniu, co pomagało mi jakoś przeżyć.
Nigdy nie pomagałem rządowi sowieckiemu jako astrolog. Zdarzało się, że byłem doradcą osób z elity władzy, zazwyczaj za przysłowiowy talerz zupy albo za jednorazowy pakiet suchego prowiantu. Pieniędzmi oni mi nie płacili, a ja bym pieniędzy po prostu od nich nie wziął.
Najczęściej udzielałem porad odnośnie pomyślnego dnia dla jakiejś podróży, wyjazdów zagranicznych ze szczęśliwym powrotem.
Jeśli chodzi o kosmonautów, to byłem w przyjaźni tylko z Gagarinem i głównym konstruktorem Koronowem. Gagarina uprzedziłem, że jego lot 27 marca 1968 r. zakończy się nieszczęśliwie, gdyż w jego horoskopie był to dzień „potrójnie krytyczny”. Korolewowi powiedziałem, aby zachował szczególną ostrożność w połowie stycznia 1966 roku.
Właśnie S. A. Wronski opowiedział ze szczegółami historię wojny astrologicznej pomiędzy Rzeszą hitlerowskich Niemiec a sztabami wojsk sprzymierzonych, czyli co się wydarzyło za kulisami drugiej wojny światowej. Historia ta jest związana z dwoma postaciami: Karolem Ernestem Kraftem (po stronie Niemiec) i Louisem do Wohlem (po stronie angielskiej).
Ale to już inny rozdział tej samej historii.
(Fragmenty rozdz. WOJNY GWIEZDNE ASTROLOGÓW z książki Ariadna-Wyrocznia, Leon Zawadzki)