Aleksander Galicz
Każdemu swoje, albo jedem das seine, albo na obraz i podobieństwo
przekład na
jęz. polski ga xx
I znowu dzień, ta krzątanina cala,
a Msza cholerna zasnąć nie dala,
w krzyżu łamie, i boli, rwie bok,
w domu pranie, przecieka dach.
Dzień dobry, Bach – mówi Bóg.
Dzień dobry, Boże – mówi Bach.
A nad nami od rana, od rana
krzyczą wrony, chyba pożar dokoła,
głośniki wrzeszczą, piszczą i ryczą:
dzień dobry, wstawajcie towarzysze!
Jedziemy dosypiając, już wszystko się rusza
w pociągach, tramwajach, autobusach.
A głośniki się drą, wyrywając wnętrzności,
wyrykując budujące, dobre wiadomości.
I gdy budzę się słysząc, że wszystko kracze
gotów jestem rozwalić głośniki o ziemie
w ataku szaleńczej rozpaczy!
By usłyszeć to piękno – milczenie.
Pod gderanie żony, natrętnej jak mol,
trzeba znaleźć przejście od c-dur do h-moll,
od pretensji, awantur. Kamerton stuk-stuk,
gorycz wzbiera i boli, ciśnie aż strach!
No, nie smuć się, Bach! – mówi Bóg.
No, już dobrze, Boże! – mówi Bach.
Babunia ma wylew, niedomaga mi żona,
na to nie starcza, na tamto, no tak,
lekarstwa potrzebne, i szpital potrzebny,
ale miejsca na razie tam brak.
Rozpatrzono podanie w gabinecie zet zet,
i zaprasza mnie borsuk szef opezet,
– Napisałeś, masz problem, wimy i rozumimy,
no, stówę bezzwrotnie ci podrzucimy.
I kasjer z uśmieszkiem starego rabusia,
po dziesiątce mi stówę odślini,
walidolu kupię, pół litra dla duszy,
sera kupię i trochę padliny.
Już zima, wiatr chłodny zamiata ulice
w partyturę koncertu na obój i skrzypce,
klawiatura organu to wieczności próg.
Wszystko koniec swój ma, potem tylko kostucha!
No, nie bluźnij, Bach! – mówi Bóg.
A ty dosłuchaj, Boże – mówi Bach – Ty dosłuchaj…
A u suki sąsiadki balanga i haj,
piszczą dziwki, jebacy rechoczą,
ja pół litra odbijam, otwieram swój raj,
dam żonie walidolu przed nocą.
No pocieszę się raz, poprawię do dna,
kiełbaską i serkiem przegryzę,
w radio leci audycja, że nasz naród tra-la,
przynajmniej się siebie nie wstydzę.
Fajkę sobie zapalę – zdobyczna, trofeum.
Walnę jeszcze szklaneczkę, no i apogeum!
Jęczenie babuli trzeba będzie zostawić,
do sąsiadki skoczę – poprawić.
On surdut zdejmuje i zrywa perukę,
dzieci szepczą: Wrócił nasz stary!
Gorzki fiolet na ustach, w oczach ołów i piach,
wlecze swoje czterdzieści po najdłuższej z dróg,
Dobranoc, Bach – mówi Bóg.
Dobranoc, Boże – mówi Bach.
Dobranoc…