Z notesu astrologa – TOMASZ BEKSIŃSKI

Leon Zawadzki 

z notesu astrologa

o Tomaszu BEKSIŃSKIM
częstokroć wspominam Pana Tomasza…

Leon Zawadzki
O Tomaszu Beksińskim wspomnienie
[tekst autoryzowany dn. 30.03.2005 BB]

           Tomasz Beksiński pozostał w mojej pamięci jako sympatyczny, życzliwy, urokliwy młody człowiek, trochę „nawiedzony” – w znaczeniu nieprzeciętny. Przychodził do mnie po porady astrologiczne. Już po pierwszych dwóch spotkaniach miałem wrażenie, iż pojawiał się też po to by po prostu sobie ze mną porozmawiać.
Moi podopieczni (jak wyrażam się o osobach, którym udzielam porad) umawiali się z dużym wyprzedzeniem. Zazwyczaj kolejka oczekujących jest dość długa. Po pierwszym spotkaniu umówionym, Tomasz przychodził niezapowiedziany, pojawiał się niespodziewanie, wówczas, gdy wiedział, że nikogo nie będzie, wcześnie rano, albo późno wieczorem. Dzwonek do drzwi, otwierałem i Tomasz stawał na progu. Pracowałem wówczas w mieszkaniu mojego przyjaciela w Warszawie przy ulicy Śniadeckich 10.
Tomasz Beksiński pojawił się po raz pierwszy w mojej pracowni, o ile dobrze pamiętam, na wiosnę 1993. Jak wspomniałem pojawiał się niespodziewanie więc w kalendarzu nie mam notatek o jego planowanych wizytach.
Zawsze gdy przychodził mówił o sobie, bo oczywiście rozmawialiśmy o jego sprawach i problemach. Nie mogę i nie chcę ujawniać jego spraw, problemów i tajemnic osobistych, chciałbym tylko przedstawić Tomka takiego, jakim go postrzegałem. Tak, jak wspomniałem, był nawiedzony, był pasjonatem a jego pasje pojawiały się okresowo, trwały przez jakiś czas, bywało, że – jak sam się wyrażał – dostawał kompletnego świra na jakimś punkcie. W rozmowach z nim starałem się mu uprzytomnić skąd te pasje, jak długo będą trwały, co ze sobą niosą i zachęcałem, aby nie rezygnował z nich, ale przeżywał je przytomnie, znajdując pewien dystans. Tomasz przynosił więc kolejne tematy do rozmów, robiłem herbatę i omawialiśmy problem. Chciał wiedzieć czy kolejna fascynacja będzie mu towarzyszyć długo i jak ma się do niej ustosunkować, czy ma z niej skorzystać czy też zrezygnować. Prognozy opieraliśmy na horoskopie, znajomości tematu oraz osobowości Tomasza. Oczywiście, najważniejsze były jego sprawy zawodowe, o których jego horoskop wyrokował jednoznacznie: jest to człowiek sukcesu i olbrzymiej popularności. Przepowiadałem mu, w jakim czasie ta popularność będzie wzrastać, kiedy musi się liczyć z problemami, niepokojem twórczym, konfliktami z pracodawcą, trzeba będzie wykazać powściągliwość, a kiedy bardziej zdecydowanie ruszyć do przodu. Podsuwałem pomysły wynikające z układu horoskopu. Zauważałem, że wykorzystywał te rady w swojej pracy, w warstwie językowej przekładów, w tematyce swoich audycji uzgodnionej z jego horoskopem. Sugerowałem panu Tomaszowi pracę w off-ie czyli bez ukazywania się na scenie czy ekranie.
Kiedy rozmawialiśmy o jego pasjach profesjonalnych, związanych z wykonywaną pracą, to w horoskopie one zawsze dobrze rokowały. Jednak  dopadały go także inne pasje, można powiedzieć chciejstwa, nawet szaleństwa, te nie zawsze wychodziły mu na dobre.
O jednej z takich historii można zapewne opowiedzieć. Otóż pewnego razu pan Tomasz przyniósł kolejny problem: nieprzytomnie zakochał się w pewnej dziewczynie, sprzedawczyni w jakimś kiosku, sprzedawała zdaje się hot-dogi czy coś w tym rodzaju. Kiedy Tomasz ją zobaczył to, jak mawiają, wzięło go, i – mówiąc słowami Boya – „dostał takiej manii, że chciał tylko od Stefanii”, a nie wiedzieliśmy nawet jak dziewczyna ma na imię. Koniecznie chciał, by zwróciła na niego uwagę, marzył by stała się mu bliska, chciał by zrozumiała, dowiedziała się, iż on ją adoruje, pragnie itd., jak to bywa, gdy – znowu Boy – „w tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz”…
Powiedziałem Tomaszowi na czym polega zadurzenie, jak jest widoczne w horoskopie, w jakiej konfiguracji tranzytowej i sytuacji życiowej uderza tak zwany miłosny piorun sycylijski, objaśniłem, że tu nie chodzi o dziewczę z hot-dogami lecz o niego samego. Tomasz skarżył się, że on, który potrafił rozmawiać ze wszystkimi i swobodnie artykułować swoje myśli, zapominał języka w gębie, zapominał nawet jak się nazywa, kiedy się zbliżał do owego kiosku.
Chodził dokoła tego problemu i dosłownie dokoła tej dziewczyny, raczej kiosku, bo do niej nie dotarł nigdy, dość długo, około pół roku. Przychodził do mnie częściej, abym mu wyjaśnił, dlaczego ten romans mu nie wychodzi, nawet nie wie jak zacząć. Odpowiedziałem: –  panie Tomaszu, przede wszystkim może o to właśnie chodzi, aby wszystko pozostało jak jest, bo ona jest… za głupia dla pana, nic panu na to nie poradzę! Jeśli pan powie do niej coś inteligentnego, to ona tego nie zrozumie, a pan to czuje i zwyczajnie się tego boi. A po nawiązaniu z nią kontaktu może się pan zrazić jej sposobem bycia, zachowaniem, czy odezwaniem się. Tomasz ustalał więc przy mnie słownik, swoisty leksykon ewentualnej rozmowy z tą dziewczyną, zajęcie to jest naturalne dla zakochanych.
Próbowałem mu pomóc stosując metody astrologii horarnej, ponieważ nie znaliśmy daty urodzenia tej dziewczyny. Jest taka metoda w astrologii, buduje się horoskop na podstawie momentu i treści zadanego pytania. Ustaliłem, że pan Tomasz celu nie osiągnie i mu o tym powiedziałem. Ale on przychodził do mnie co jakiś czas i powtarzał: muszę, chyba zwariuję! Któregoś dnia pożalił się: -byłem tam, przy tym kiosku, siedzi z nią jakiś facet i ją obmacuje. No jak ona  może?! Szlag mnie trafi! Zacząłem się śmiać, co Tomasz przyjął, na szczęście, z uśmiechem. Nigdy nie nawiązał kontaktu z tą dziewczyną, utwierdzałem go w przekonaniu, że tak jest najlepiej. Po kilku miesiącach wszystko się gdzieś rozpłynęło w powietrzu i TB sam śmiał się z tej przygody. Powiedział: – no już tak ze mną jest…
Inne fascynacje były bardziej związane z jego profesją, pamiętam jak mi opowiadał o przekładach do filmów z Jamesem Bondem. Zapytałem: – dlaczego akurat filmy z tej serii, przecież to tandeta?! Pan Tomasz na to, iż marzy by jego życie wyglądało tak jak u Jamsa Bonda: gdy pojawia się jakaś trudna sytuacja to on ją bezbłędnie rozwiązuje, dysponując przy tym najlepszym sprzętem doskonałego wywiadowcy, szpiega, supermena.
Pewnego razu, gdy jak zwykle rozmawialiśmy o jego kolejnych fascynacjach i problemach, pamiętam było to późnym wieczorem, on Tomasz wstał, powiedział: – to ja już pójdę. Nadmienię, że charakterystyczne było u niego, iż wchodził i siadał w palcie, jeżeli to była chłodna pora, mówiłem: – niech pan zdejmie palto, on: – ja na chwilkę tylko – odpowiadał. Po czym, po pół godzinie orientował się, iż nadal siedzi w palcie, zdejmował je, rozmawiał, znowu wkładał palto, siadał, znowu rozmawiał. No więc, owego późnego wieczoru  w palcie Tomasz stał koło stołu, już miał wyjść, zatrzymał się w drzwiach, odwrócił się  i mówi: – wie pan co? Lecę w najbliższym czasie samolotem, czy mógłby mi pan powiedzieć, co tam będzie? czy mi nic nie grozi? Spojrzałem w jego horoskop, wziąłem kalkulator (wtedy nie dysponowałam programami komputerowymi) i zacząłem liczyć. Spojrzałem na niego mówiąc:   – niech pan siądzie, to trochę potrwa. Przejrzałem horoskop, pamiętam dreszcz, gdy to zobaczyłem: – wygląda na to, że ten samolot będzie miał jakąś katastrofę. – To co? mam nie lecieć? – zapytał TB. – No, byłoby lepiej, gdyby pan nie poleciał. Ale jeśli pan nawet poleci, gdyby nawet ten samolot miał katastrofę, to panu osobiście nic się nie stanie – powiedziałem stanowczo. Na to on wesoło: – No to w takim razie lecę! – i wyszedł.
Ten samolot rozbił się. Po paru dniach Tomasz zatelefonował do mnie, aby mi… podziękować. Opowiedział dokładnie jak to wyglądało. Umówił się ze mną na spotkanie, przyszedł, jeszcze raz mi to opowiedział,  przyniósł wówczas gazetę, w której było foto tego rozbitego samolotu oraz notatka prasowa o heroicznej postawie Tomasza Beksińskiego. – No to ma pan swoja przygodę Jamesa Bonda – powiedziałem. Mam do dzisiaj tę gazetę wraz horoskopem TB. W notatce prasowej napisano jak to Tomasz Beksiński wynosił ludzi z wraku ratując ich po katastrofie samolotu. Pasażerowie byli w szoku, spodziewano się przecież wybuchu maszyny, w każdym razie skończyło się to wszystko w miarę pomyślnie. Tomek został bohaterem chwili. Powtórzył mi to, co powiedział przez telefon: – Wie pan, kiedy zorientowałem się, że samolot spada i będzie katastrofa, pomyślałem sobie: pan Leon powiedział, że nic mi się nie stanie! uspokoiłem się do tego stopnia, że w ogóle się nie przeraziłem.
W późniejszych naszych rozmowach ponownie porównywałem tę sytuację do tych z  filmów z Jamsem Bondem: jest katastrofa a nasz bohater wychodzi z tego cało. – Widzi pan – mówiłem – najważniejsze jest przekonanie, że nic się panu złego stać nie może. To przekonanie płynie ze stanu wewnętrznego, zasilane przez energię ochronną. Opowiadałem Tomaszowi, czym jest energia ochronna, mówiliśmy o tym, że w gruncie rzeczy filmy z Bondem, filmy z bohaterem pozytywnym, który wychodzi cało z opresji niemożebnych do przeżycia, są odbierane przez ludzi właśnie jako potwierdzenie, iż energia ochronna ma ogromne znaczenie w życiu człowieka, w sztuce przetrwania, a żyjemy w czasach, w których sztuka zagłady człowieka została znacząco udoskonalona, więc sztuka przetrwania musi jej sprostać.
Rozmawiałem z panem Tomaszem o problemach egzystencjalnych, ponieważ zwróciłem uwagę, że w jego horoskopie widoczny jest tak zwany syndrom autodestrukcji, więc już podczas pierwszej naszej rozmowy zapytałem go, czy ma takie skłonności. Odpowiedział: – niekoniecznie, ale przychodziło mi do głowy, by sprawdzić, co jest po drugiej stronie. Odparłem: – zdąży pan, każdy z nas kiedyś będzie musiał to zobaczyć. – Jeśli będzie co oglądać – powiedział Tomasz i roześmialiśmy się. Więcej, w gruncie rzeczy, na ten temat nie rozmawialiśmy. Tak więc, Tomasz nie rozmawiał ze mną o swoich ciągotach samobójczych. Przyznam, że kiedy dowiedziałem się o jego samobójczym odejściu mocno mnie to zabolało, ale nie byłem zdziwiony.
Nasza znajomość po dwóch latach jakoś się rozpłynęła w powietrzu, po prostu przestał przychodzić. Nawykłem do takiej kolei rzeczy w relacjach z moimi podopiecznymi: przez jakiś czas sycą się takim kontaktem z astrologiem-doradcą, w pewnym momencie nabierają przekonania, że poradzą sobie bez tego, wracają dopiero po siedmiu, dziesięciu latach, czasami nawet po dwudziestu.
Tomasz zapewne postrzegał mnie jako doradcę, który znajduje w jego horoskopie nowe obszary jego możliwości i uświadamia mu je, zachęca by je spenetrował, ostrzega też przed pułapkami, daje poczucie bezpieczeństwa, przynosi ulgę w stanach zwątpienia czy cierpienia. Miał też nadzieję, że powiem, iż będzie jeszcze w życiu wspaniałym nawigatorem albo zwiadowcą w stylu Jamesa Bonda, nie ukrywał tego, ale śmialiśmy się z takich mrzonek pogodnie razem.
Jak wspomniałem Tomasz poszukiwał pasji, był pasjonatem. Przypuszczam, że przez dwa lata kontakt ze mną profesjonalnym astrologiem, który niczemu się nie dziwi, bo sam jest nawiedzony, ten kontakt, może ja sam, były jego pasją. Ale każda pasja z czasem gdzieś się ulatnia, jak to bywa z pasjami, wypala się po drodze.
Co sądzę o jego samobójstwie? Moim zdaniem, to nie tak, że człowiek myśli, rozważa, zastanawia się, planuje jakby tu popełnić samobójstwo, aż w końcu je popełnia. Decyzję o samobójstwie można podjąć w kilka godzin, chodzić z nią tydzień, może dwa, zazwyczaj ostateczna decyzja pojawia się, gdy ból staje się nie do zniesienia, gdy trwa już zbyt długo. A najgorszy jest ból egzystencjalny, tego nie można się pozbyć, ten ból nie jest fizyczny. Ludzie rzadziej popełniają samobójstwa z powodu bólu fizycznego, zazwyczaj wtedy, gdy już wiedzą, że ból ten nigdy nie ustanie. Tomasz Beksiński doświadczał bólu egzystencjalnego, jego stan śmierci mistycznej trwał w nim zbyt długo, człowiek przestaje wtedy wierzyć, mieć nadzieję na Zmartwychwstanie. A nadzieja w człowieku umiera ostatnia. Zapewne, kolejna fala bólu, która go ogarnęła, na skutek jakiejś niespełnionej fascynacji, mogła stać się tak dokuczliwa, iż zdecydował się zrobić ten ostateczny krok.  A przecież wyjaśniałem mu kilkakrotnie, że samobójstwo nie jest odpowiedzią, nie jest rozwiązaniem, że jest ostatecznością, po której trzeba będzie podjąć ten sam motyw jeszcze raz, od początku. Pasja? Zakochując się w owej dziewczynce z hot-dogami zachowywał się jak pasjonat, owszem. Tomasz Beksiński doskonale wiedział, rozumiał, że jest pasjonatem, szczególnym typem człowieka, który musi doświadczać tęsknoty za spełnieniem, bardziej niż człowiekiem, który swoje upodobanie zrealizuje do końca. Jego życie zawodowe było jedyną pasją, która się spełniała, mogła go więc znużyć, chociaż go nie rozczarowała. Dlaczego? Ponieważ był klasą dla siebie, jego Audycja stała się całkowicie od niego zależna, tylko od niego, bowiem jej zamysł, realizacja, klimat były niepowtarzalne! Nie można powtórzyć Kabaretu Starszych Panów, nie można zaśpiewać jak Baez czy Wysocki, nie można skopiować Tomasza Beksińskiego. Tylko od niego zależało czy będzie nadal robił swoje, tworzył cudowną aurę swoich audycji radiowych, przy okazji spełniał się jako tłumacz. Toteż tylko on zadecydował, że z tym już koniec…
Natomiast, gdy pasją okazywała się kobieta, no cóż, mogło to przybrać bieg niekorzystny, ponieważ nie było już zależne całkowicie od niego samego.
Tomasz musiał być pasjonatem, do tego chciał mieć wszystko od razu, to co posiadał mu nie wystarczało. Byli już tacy jak on, w historii: Byron, Lermontow, Słowacki, na przykład. Byron, w pewnym momencie życia poszukiwał śmierci i znalazł ją w Turcji. Lermontow, mając 26 lat, również zaczął poszukiwać śmierci i znalazł ją w bezsensownym pojedynku na Kaukazie. Są ludzie, którzy spalają się jak komety, tworząc atmosferę naszego żywota na Ziemi i Tomek do nich należał.
Jak to można wytłumaczyć? W życiu twórcy moment zachwiania równowagi zaczyna być impulsem do tworzenia. Jeżeli wszystko jest w pełnej równowadze to mamy stagnację. Wśród ludzi twórczych nie ma – przewidzianych normą ogólnospołeczną – ludzi normalnych! Proszę wnikać w psychologię twórczości. To twórcy są normalni, a zjadacze rosołu, którzy lubują się w plotkach o życiu osobistym twórców, są na obrzeżach patologii, to karły, którym się wydaje, że coś widzą i rozumieją. Tomek był wspaniałym chłopakiem i twórcą, znajomość z nim była ważnym doświadczeniem w moim życiu.
W horoskopach widać często, iż następuje moment krytyczny, w którym człowiek sobie nie poradzi. Zbieg różnych wydarzeń sprawia wówczas, że coś się dzieje, człowiek zaczyna chorować, ma wypadek itp. Jeśli chodzi o Tomasza, ostrzegałem go, gdyż – jak mówiłem – widziałem iż właściciel takiego horoskopu będzie prowokował u siebie stan śmierci.
A teraz, w myślach go pytam: – dlaczego nie przyszedłeś z tym do mnie? Pomagałem Ci wyjść z różnych sytuacji, z tym byśmy też jakoś sobie poradzili.
Josif Brodski czytał mi kiedyś (w 1961 roku w Sankt Petersburgu) swój wiersz, byliśmy bardzo młodzi, ale na całe życie zapamiętałem słowa: bo jeśli można z kimś tam życie dzielić, to kto podzieli z nami naszą śmierć?…
Bielsko-Biała 26-30 marca 2005
 
Tomasz Beksiński
nota biograficzna [wg Wikipedii.pl]
Urodził się 26 listopada 1958r. w Sanoku, był synem Zdzisława Beksińskiego.. Muzyką interesował się już od 12 roku życia. Studiował anglistykę w Katowicach. Pod koniec lat 70. został dziennikarzem muzycznym i wkrótce stał się jedną z najbardziej charyzmatycznych osobowości wśród polskich prezenterów radiowych. Wybór drogi życiowej był dziełem przypadku – znany był wśród melomanów jako osoba posiadająca bogaty zbiór płyt, w czasach PRL-u, niektóre z nich, pochodzące z zza granicy były prawdziwym rarytasem, dlatego też wielu prezenterów radiowych zabiegało o jego przyjaźń.. Jego nocne autorskie audycje zyskały duże grono słuchaczy i status "kultowych", będąc starannie wyselekcjonowanymi całościami słowno-muzycznymi.
Pisał felietony oraz recenzje, od 1988  roku miał w "Tylko Rocku" stałą rubryką pod tytułem "Opowieści z Krypty" gdzie drukowano jego felietony. Ogółem napisał ich 18. Pisał również felietony i reportaże filmowe do czasopisma Machina.
Tomasz Beksiński był tłumaczem z języka angielskiego. Przetłumaczył m.in. wszystkie ówczesne filmy o Jamesie Bondzie, , Harrym Callahanie i całą twórczość grupy Monty Pythona, których był gorącym miłośnikiem oraz kilkadziesiąt innych filmów. Tłumaczył również teksty piosenek, zespołów takich jak Pink Floyd, The Doors i in.
24 grudnia 1999  Tomasz Beksiński popełnił samobójstwo. Skłonności samobójcze przejawiał już od czasów młodości – w wieku lat 16 próbował popełnić samobójstwo poprzez otrucie gazem i zażycie środków nasennych. Dowodem obsesyjnego zainteresowania własną śmiercią jest również fakt, że w wieku lat 18 rozwiesił w rodzinnym Sanoku własne klepsydry., których wykonanie zamówił wcześniej w lokalnej drukarni.