ślepemu zwierciadło

              Leon Zawadzki
Małe Eseje
ślepemu zwierciadło
[List do Janusza Warmińskiego
Dyrektora Teatru Ateneum w Warszawie]
luty 1991  
  Patrz – pośrodku stoi mauzoleum czarne,
  wokół tłumy wiernych: karne, rojne, gwarne,
  tłumy sprzęga idea ponadnarodowa,
  w środku zaś trup leży, jak lalka woskowa.
  To jest centrum ziemi. Tutaj duma pawia
  dziś Bogu urąga. Tu się mszę czarną odprawia.
  Tutaj zbudowano trybuny. Tu świata narody
  przed tym trupem tańczą swoje korowody,
  krew czerwoną sławią.
            
[Gall Anonim XX Słowianie czyli Dziadów ciąg dalszy] 

Szanowny Panie,
chciałbym Pana prosić, aby Pan przejrzał dwa teksty, które przekazuję. Powstały one w szczególnych i dziwnych okolicznościach, wiele lat temu. Być może najważniejszy z nich, o znaczeniu dzisiaj już historycznym, to Słowianie czyli Dziadów ciąg dalszy.
Było to jakoś tak, że w roku 1968 znalazłem się na widowni podczas ostatniego przedstawienia (Pan doskonale wie dlaczego ono było ostatnie) Dziadów Mickiewicza w inscenizacji Dejmka w  Teatrze Narodowym.
Wówczas dużo pisałem, a także przez wiele lat praktykowałem u mistrza jogi klasycznej. To wszystko ma związek z sytuacją, ponieważ w Teatrze Narodowym zdarzyło się, (nie wiem czy Pan też był wtedy na tym spektaklu), że wyraźnie poczułem – na sali obecny jest Duch Wieszcza.
O przeżyciach i uniesieniach możemy sobie przy okazji opowiedzieć. Dla mnie najważniejsze było to, że kiedy wyszedłem z teatru, rytm frazy mickiewiczowskiej towarzyszył mi nieustannie, nie mogłem się zeń otrząsnąć. Przed teatrem stały suki milicyjne, czekając na niepokornych. Jakoś je wyminąłem i wsiadłem do autobusu. W ścisku i gorączce, pośród pasażerów, przed chwilą jeszcze widzów, kołysany autobusem, czując szczególne promieniowanie rozgorączkowanych nawiedzeniem Ducha współtowarzyszy, jechałem na Saską Kępę. Tam, nieco machinalnie, a przecież doskonale zdając sobie sprawę z tego, co się ze mną dzieje, wszedłem do mieszkania.
…i nie zdejmując z siebie okrycia usiadłem i zacząłem pisać. Można by powiedzieć, że był to zapis nieomal mechaniczny. A przecież wiedziałem, że każdy szanujący się poeta stara się nie naśladować kogokolwiek, a przynajmniej wieszcza narodowego.
W tym przypadku wersyfikacja powstawała mechanicznie, na fali frazy mickiewiczowskiej, ale doświadczenie było moje – pamięć, funkcjonowanie ciała, umysłu, wiedza o życiu. Jestem uważnym obserwatorem, widziałem i uważnie obserwowałem różnorakie środowiska w Polsce, od samego szczytu do samego dołu.
Może byłoby lepiej, gdybym wtedy Adama Mickiewicza nie spotkał. Ale tak się jakoś stało, więc pisałem. Przez całą noc, cały dzień i nadal aż do późna w nocy, od czasu do czasu drąc coś, wyrzucając, a czasami bez jakichkolwiek skreśleń, na gładko. Po czym zasnąłem. Zasnąłem i spałem chyba 36 godzin. Wstałem, znowu podszedłem do stołu. Chyba pojono mnie jakąś herbatą. Domownicy zaczęli się niepokoić.
Przepisałem to na maszynie, po czym odniosłem dwóm swoim przyjaciołom. Jeden z nich to śp. Bolesław Baranowski, później tłumacz książki Eliadego  Joga, wolność i nieśmiertelność. Drugi jest skrzypkiem i pracuje w Kopenhadze w filharmonii. Był rok 1968 i – jak Pan pamięta – inna to była sytuacja niż obecnie.
Bolek Baranowski przyszedł do mnie bardzo poruszony, ponieważ stwierdził, że trzyma w ręku coś w rodzaju bomby i bał się, że ona wybuchnie. Zrozumiałem, że to, co zrobiłem, zaistniało, ale czy ja to zrobiłem? Tego nie wiedziałem.
W owym czasie byłem spokrewniony duchowo i organizacyjnie z ludźmi, którzy zajęli się obalaniem ustroju. Zdecydowałem się na rozpowszechnienie. Wiem, to gromkie słowo, było tego raptem jedenaście egzemplarzy, które puściłem w świat po 8 marca 1968r. Minęło parę miesięcy i kiedy bezpieka dobrała mi się do skóry, to wśród zarzutów, które mi postawiono był i taki, że ośmieliłem się napisać parę sztuk teatralnych. Zabrano mi je przy rewizji i usiłowano udowodnić, że Gall Anonim XX, bo pod takim pseudonimem wypuściłem Słowian w świat, to na pewno ja. Przyznałem, że to moje dziecko i że je mam z Adamem Mickiewiczem, co jak Pan sam rozumie jest przeciwne naturze i dlatego trochę zawsze się obawiałem, że  jest to dziecko nieco pokraczne.
Problem polegał wtedy na tym, że władzom bardzo się to nie podobało. Bardonowa była naprawdę wystrachana, gdy w swojej prokuratorskiej oracji na procesie wezwała nawet Imię Pańskie: Musiałam przywołać całe swoje poczucie obowiązku prokuratorskiego, żeby przeczytać to, pożal się Boże, „dzieło”! Skończyło się wyrokiem sądowym. Potem były różne amnestie, zwolnienie warunkowe i w końcu opuściłem dwunasty pawilon Mokotowa. Ale bez moich rękopisów, maszynopisów i notatek, ponieważ wszystkie zostały  wygarnięte przez bezpiekę. Od czasu do czasu wzywano mnie na przesłuchania prewencyjne, gdzie mówiono do mnie mniej więcej w ten sposób: Panie… my mamy informacje, że Pan znowu pisze. Na moje nieskromne pytania czy pisanie jest czymś przeciwnym naturze, uśmiechano się i dawano mi do zrozumienia: Pan wie, nie każdy pisze tak samo.
Teksty te znalazły się w archiwum sądu. Aresztowano też owo dziecko, spłodzone na skutek sztucznej inseminacji i wyhodowane w retorcie ducha narodowego – dramat sceniczny Słowianie czyli Dziadów ciąg dalszy. Usiłując przypomnieć sobie, co się wtedy wydarzyło, nie bardzo już wiedziałem, czy to ja sam, czy to Mickiewicz dyktował spoza grobu, czy też jakaś Fala, której i on w swoim czasie się poddał, uniosła teraz mnie. W każdym razie, wiedziałem na pewno, że w sytuacji naszego społeczeństwa, na tej szerokości geograficznej, nic się nie zmieniło. I nie dlatego, że Rosjanie nas gnębią, a Niemcy są z drugiej strony, ale ponieważ w teatrze narodów świata takie jest nasze emploi.
Sztuka Syn człowieczy była oparta na materiałach procesu Josifa Brodskiego. Dostałem unikalną taśmę magnetofonową z zapisem procesu mojego przyjaciela z czasów młodości. Sztuka ta ma dwie wersje. Tę drugą starałem się napisać lepiej i jest bardziej dynamiczna. To śmieszne, ale druga wersja gdzieś mi zaginęła.
Zaginęła też sztuka, którą uważam za najlepszą, Corday.  Jest to rzecz o kobiecie, która raczyła zadźgać Jean Paul Marata. Starałem się znaleźć istotne psychologiczne motywy, dla których uczyniła ten gest. Aresztowano również sztukę Polowanie, opartą na pewnym fakcie z wyższych sfer peerelu. Chodziło o to, że premier PRL pan J. uwielbiał polowania i parzono go z niedźwiedziem. Przywiązywano koźle albo krowę lub też rzucano padlinę i przyzwyczajano niedźwiedzia, żeby przychodził na takie miejsce. Pan J. o tym niby nie wiedział. Kiedy niedźwiedź już się przyzwyczaił, premier zasiadał w krzakach i odbywała się przepiękna scena, którą chętnie zobaczyłbym w teatrze ( chyba dlatego napisałem tę sztukę). Chciałem, żeby wszyscy zobaczyli jak premier siedzi  w krzakach, jest noc, na polanie przywiązana jest krowa albo koźle i na tę polanę wchodzi niedźwiedź. Rozgląda się, czuje w powietrzu, że coś jest nie tak, rzuca się na krowę i w tym momencie zapalają się jupitery – jupitery na polanie w lesie! Niedźwiedź zostaje złapany w światło reflektorów, premier strzela. Niby to w trosce o bezpieczeństwo premiera, ludzie z ochrony też strzelają i nie wiadomo, która kula zabija zwierzę. I tak szef rządu zostaje zwycięzcą nad niedźwiedziem. Moja wyobraźnia nigdy nie mogła tak daleko sięgnąć, żeby zobaczyć taką scenę, ale życie ją stworzyło.
Po wyjściu z więzienia żyłem w miarę normalnie, pracując z nakazu obowiązku obywatelskiego i milicyjnego, aż ci od władzy zaczęli mieć kłopotów więcej niż ze mną, a wtedy, przed 1976, niewielu nas było. Pojawiły się setki otwarcie niepokornych, więc zszedłem z tapety. Kiedy nawiązałem kontakt z Solidarnymi, okazało się, że są mądrzejsi, oni rwali się do władzy, ja poszukiwałem prawdy. Wtedy modne było dogadywanie się jak Polak z Polakiem. Napisałem tekst Jak człowiek z człowiekiem, ale nie na wiele się zdało, bo warszawska konferencja Solidarnych nawet nie dopuściła mnie do głosu. Pracowałem więc realizując najważniejszy kierunek mojego życia tzn. kulturę wewnętrzną nazywaną duchową. Oczywiście, pisałem.
Kiedy nastały tzw. nowe czasy polegające m.in. na tym, że można było odgrzebać stare bez obawy, że człowiek sobie poparzy ręce, doradzano mi, żebym swoje szpargały wyciągnął z archiwum. W końcu, jeden z kolegów adwokatów powiedział, że jeśli tego nie wyjmę, to puszczą wszystko na przemiał. Poszedłem i zapytałem czy to prawda. Ponieważ potwierdzili, poprosiłem o zwrot wszystkich moich papierów. Okazało się, że archiwum sądu nie odda mi moich własnych utworów, należy je zmielić i koniec – to już nie jest moją własnością. Tego było już za wiele, nawet jak na człowieka, który praktykuje mówienie prawdy i przestrzega przykazania nie kradnij. Wydostałem to, co było moją własnością, a co dwadzieścia pięć lat temu mi zabrano.
Przyniosłem do domu, usiadłem, zapaliłem fajkę i patrzałem na swoje dziecko, które cudem ocalało, ma dwadzieścia dwa lata i zastanawiałem się, co z niego wyrosło. Pokazałem je swoim bliskim i znajomym. Chciałem zobaczyć czy to żyje. Zdania ludzi, którzy to przeczytali były takie, że to chyba żyje.
Teraz po wielu, wielu latach widzę rożne naiwności sformułowań, czasami frazy, ale czuję, widzę, że w tym coś jest.
Nie chodzi mi wcale o to, żeby to było wystawiane. Nie roję sobie na ten temat, nie mam na to czasu. Wiem, że tacy ludzie jak Pan są zajęci. Kiedy dowiedziałem się, że Pan może przyjrzeć się mojej pracy poczułem się nieswojo.
Czy ja czegoś od Pana oczekuję?
No właśnie nie umiem nawet tego sformułować. Gdyby utwory te kiedykolwiek miały być publikowane, to pod pseudonimem Gall Anonim XX, ponieważ on to napisał, on jest jedną z moich biografii i jemu się to należy.
Mam też jeszcze taką obiekcję dotyczącą tych sztuk: napisane są w młodym wieku, kiedy człowiek jeszcze jest odurzony, kiedy podnieca się złudzeniem, że istnieje sprawiedliwość. Ja już nie jestem odurzony. Teraz nie napisałbym takich rzeczy. Mam do siebie pretensję o to, że Słowianie  to dramat nadmiernie bogoojczyźniany, że polskość tak ostro wychodzi. A to teraz jest modne, robią na tym karierę i pieniądze mądralowate gaduły, dlatego nie chcę dolewać oliwy do ich nacjonalizmu zabełtanego na głupocie. Odstręcza mnie wszelki fanatyzm. Ale bunt jest zdrowym odruchem, gdy nie zgadzamy się na podłość. Ten zdrowy odruch sprawił, że coś się zmieniło.
Jeśli Pan zechciał mnie wysłuchać, to bardzo za to dziękuję. Jeśli nie, to też dziękuję, ponieważ miałem okazję skupić się, żeby Panu przekazać ważne dla mnie sprawy, a to było dla mnie niezwykle pouczające.
Życzę Panu wszystkiego dobrego. Jeżeli Pan się poczuje bardzo zmęczony albo radosny i pogodny, i będzie Pan miał ochotę, żeby było jeszcze jaśniej i wspanialej, to niech Pan w coś wsiądzie i przyjedzie do mnie – tam są góry, tam jest niebo i tam, niech Pan sobie wyobrazi, nie ma intelektualistów.

Z Bogiem.