Zmierzaliśmy na południe Indii, do Ramanashramam, w którym żył i nauczał – Mędrzec z Arunachala, Góry Świętego Płomienia – Śri Ramana Maharshi (1879-1950).
W Indiach, w zetknięciu z odmiennym od europejskiego doświadczaniem życia i śmierci, oczekiwania duchowe ludzi Zachodu przechodzą egzamin. Nasze przeżycia przekonały nas, że w aurze Hindustanu można poczuć smak autentycznych spełnień jogi.
Tutaj, nieustannie na krawędzi życia i śmierci, w pulsowaniu energii wybuchającej z fermentu, przetacza się Fala, z której początek biorą miliony strumyków istnień, pozornie odrębnych. Chaos i zachwyt. Koniec zbędnych rozważań: albo wytrwasz albo znikasz. Joga bez Indii – kwiat bez aromatu. Tego nie można wymyślić, to jest.
W upalnym brudzie, kurzu, hałasie tyle ludzkiego piękna! Tu, na południu Indii, wszyscy są dziećmi słońca, to oczywiste. W cieniu kamiennych murów świątyni mogę zostać na zawsze.
Niebo spowija ziemię, ludzi, zwierzęta dobrotliwym ciepłem. Ptaki krzyczą. Ludzie krzątają się, modlą, adorują, w słońcu łatwiej znoszą brud, ścieki, głód i nawet szczęście. Tu jesteś nikim, ale – jeśli chcesz i potrafisz – możesz być bogiem.
Tutaj każdy przybył po samego siebie. Możesz napotkać uprzejmość białych, ciekawość tubylców. Ugrzecznionych i sprawdzających, do czego możesz im się przydać. Wścibscy są tylko żebracy, ale ich interesuje twoja kieszeń, to proste. Wszystko jest tak proste, że nie musisz się zastanawiać. Biologia i tak zrobi swoje. Ciało odreaguje, bo musi. Możesz nareszcie być sobą, czyli – z europejskiego punktu widzenia – Nikim.
Co parę km widzisz jakiś Engeneering Scholl albo wielką fabrykę jakiegoś Hyundaia. Więc oni wkrótce też będą Kimś, tak jak my? Przez planetę przetacza się walec industrializacji. Indus – rozumiem, trializację – już mniej (Tuwim).
Tutaj to widać: tam jest Polska, kraina czysta, gospodarna, bogata. Tam, lud polski żyje w europejskim dobrobycie. Życie jest tu.
Boże! nikt tutaj ode mnie niczego nie chce! No, żebracy, ale przecież my wszyscy jesteśmy żebrakami. Więc to naturalne. A tu nikt nie potrzebuje się ode mnie dowiedzieć, czego ma w życiu oczekiwać, co w życiu można użebrać.
Jestem sam, doprawdy, pogodzony z własną samotnością. Mogę umrzeć, ale tu to nie dziwota. Dokoła tyle samo śmierci, rozpadu, co życia. No, może życia kapkę więcej, bo wciąż zwycięża.
– Ludzkość sobie beze mnie poradzi – powiedziałem do Marii. – Tak – powiedziała, patrząc na iskające się małpy – ludzkość sobie bez nas poradzi.
Małpa wskoczyła do białego zbiornika z odpadami. Ilu ludzi żyje z odpadów cywilizacji? Trudno policzyć, bo się rozmnażają.
Rano ludzie kłaniają się słońcu, wyciągają wzniesione ku słońcu ręce. A gdy ogień, rozpalany jest wieczorem na szczycie Arunachala, też wyciągają ręce, kłaniają się. Są spokojni, skupieni, bo takie jest poczucie szczęśliwości. Śpiewają, ale bez zawodzenia, bez skarg i błagalnych próśb o litość groźnego boga. Nie boją się swoich bogów, są dla nich dobrzy: poją ich mlekiem, karmią owocami, polewają wodą. Cieszą się, że bogowie są z nimi, że Moce Niebiańskie się lekuchno posilą, a potem wesprą, by rząd moc móc wzmóc! Pełne stereo!
Do boga przychodzi się tutaj jak do krewnego, który coś może. Najlepiej doradzi albo nawet załatwi.
Znaki nieba czyta się tutaj prosto. Nie są to, tak jak u nas, gromy i nieszczęścia osobiste, albo najlepiej całych narodów. Jeśli zdarza się nieszczęście, to pocieszenia szuka się w Wieczności, a nie w chorobie sąsiada. Bóg bożek bóstwo, każdy ma swoją specjalizację, więc człowiek się nie gubi w tym niebiańskim urzędzie: wie komu dać w łapę, jaki dar najlepiej przekona tego co więcej może. Jak to u ludzi, ale reguły przynajmniej jasne – poproś to dostaniesz. Nie słychać skargi: Jezu, za co mnie tak w krzyżu łupie?! Wiadomo, jest jak jest.