Leon Zawadzki
o Strażnikach Progu
27.08.2008
A więc o Strażnikach Progu. Praktycy stosują różne ich nazwy, w zależności od Drogi, którą podążają ku Przebudzeniu. A ta zależna jest od nagromadzonych doświadczeń, temperamentu, nastawienia do samego siebie i postrzegania relacji ze światem. W klasycznym ujęciu mówi się, że SP są: Wiedza – Moc – Samotność – Zmęczenie. WIEDZA dlatego, że jest potrzebna jako kodeks drogowy, a trudno się od niej uwolnić, gdy niczego nowego już nie wnosi, a sama w sobie nie zapewnia dotarcia do celu. Nawyk gromadzenia Wiedzy uzależnia. Wędrowiec boi się, że opuszczając główny trakt i wyruszając własną ścieżką na spotkanie z samym sobą, pobłądzi i zagubi się. Ten SP obiecuje coraz to nowe odkrycia, wglądy i sensacje, i dotrzymuje obietnicy, lecz nie może zapewnić Spełnienia. MOC – ponieważ Wiedza daje moc, która skłania do panowania nad, najchętniej nad kimś lub nad czymś. W istocie chodzi o to, by zapanować nad sobą, gdyż teraz pojawia się lęk przed Wyższą Mocą, której nikt nie jest w stanie pokonać. Moc, tak samo jak pozostali SP, przejawia się na wielu poziomach, od sfery psychofizycznej przewagi nad „światem”, aż do tzw. siddhis czyli mocy jogicznych. SAMOTNOŚć – ponieważ wiedza i moc zapewniają komfortowe poczucie przewagi w relacjach ze światem, lecz wciąż utrzymują dualizm tej relacji: ja-i-świat, w najlepszym razie ja-to-świat.
Po przekroczeniu granic dualizmu, otwiera się Przestrzeń całkowitej i niepodzielnej Samotności. Stare się skończyło, lecz ego-umysł jest wciąż żywe i posługuje się wiedzą i mocą, aby radzić sobie w tych nowych okolicznościach: nawyk relacji jest b. silny, nawet w sferach subtelnych, aż do Ja-i-Bóg, Ja-i Absolut.
Rozpoczyna się walka, w której Śmierć i Życie muszą się albo wzajemnie pokonać, albo… zjednoczyć. Nie intelektualnie zjednoczyć, lecz w samej Istocie Rzeczy czyli Rzeczy-w-istości. Ta faza jest organicznie powiązana z doświadczaniem śmierci mistycznej; jej objawy pojawiają się i w poprzednich fazach doświadczeń, lecz tym razem prowadzenie przejmuje Śmierć: ego-umysł musi umrzeć, aby uwolnić boską energie samopoznania. Tygrys Prawdy trzyma Wędrowca w swoich łapach. Pojawia się ból Istnienia, a dokładniej ból rozstania z egzystencją, a jeszcze dokładniej koniec utożsamiania się z ciałem psychofizycznym. Nie oznacza to śmierci fizycznej, chociaż wielu pada na amen właśnie w tej fazie Wędrowania. Wiedza i Moc nadal proponują swoje usługi – kuszenie Chrystusa – i walka staje się bezpardonowa, nie ma przebacz, bo… niczego nie ma, a Przestrzeń wypełniona jest Nicością.
I wtedy pojawia się ZMęCZENIE – a na cholerę mi te przygody, czy nie lepiej będzie wrócić do Wiedzy i Mocy, budować swoją Samotność w relacji ze światem? Zawszeć to raźniej razem! Tym bardziej, że Wędrowiec dowiaduje się od świata, iż to np. tylko depresja endogenna i są na to lekarstwa. Psychiatrzy i wszelkie medicusy fizyczne i duchowe proponują cudowne leki, metody, treningi.
I jeśli Wędrowiec da się skusić, to nie tylko będzie musiał zaczynać od początku, lecz będzie na tyle zmęczony, że odpuści. I na to właśnie czeka czwarty Strażnik Progu. Wiedzą, Mocą i Samotnością nie można Go pokonać. Konieczne jest U-Łaskawienie. Tylko Łaska Boża, zwana też Łaską Guru, może U-wolnić Wędrowca. Tego Stanu Łaski nie można z niczym pomylić. A jest on dany jako rękojmia Wyzwolenia. Nie jest zależny od człowieka. Natura oddaje hołd Najwyższemu – takie jest jej miejsce w Hierarchii Bytu.
A tu koniec lata, to się czuje. Jeszcze jest, jeszcze grzeje i świeci, jeszcze łatwo jest zajmować się gospodarstwem. Coraz więcej spraw i zmagań wali się na ręce, przelatuje przez głowę: drewno na zimę, spóźnione stawianie szopy (stara zaraz runie, (ros. ruchniet bardziej mi odpowiada), zapasy żywności, w zimie nie da rady, bo dowóz żywności jest niemożliwy, więc zaopatrzyć Ramanadom trzeba; naprawy bieżące; a w tym samym czasie klienci-podopieczni, telefony, internetowy kurs astrologii, horoskopy (z czegoś żyć też trzeba); Michał bardzo nam pomagał, ale musi wyjechać do pracy i na uczelnię (kończy drugi fakultet), zostajemy z Marią sami, dzwonią adepci szkół jogi, że chcą do nas na… weekendy. Masz ci los, uwielbiają gadaninę z nami, więc od razu stawiam na miejsce wszystkie ich oczekiwania: aszram Ramany ma swój ryt i rytuał, więc albo się dostosują, albo nie mamy czasu; a jak się dostosują, to mają u nas wykonać też normę pracy dla aszramu, na pogaduszki i opowiastki trochę czasu się znajdzie, ale po robocie, a nie zamiast; godzą się.
Czy wiesz, że w Polsce jest teraz 167 nauczycieli instruktorów jogi Iyengara; ponad 20 nauczycieli jogi Shivanandy; około 100 nauczycieli instruktorów wszelkich jogizmow powymyślanych naprędce; ostatnio ruszyła na nas lawina 400 (tak!) nauczycieli instruktorów Kundalini Jogi z Niemiec; Kriya Joga, Siddha Joga etc; no cyk: Perwers Joga, Śmokta Joga i Ola Boga Baba Joga! Do czego to doszło, panie dzieju?!
Ano, w Krakowie, adept Szkoły Jogi Klasycznej, który od ponad 14 lat opiekował się Potrójna, był i jest doprawdy dzielny, zdolny, inteligentny, zaradny, uduchowiony niemożebnie, otóż Ryszard W. z Gdańska, opowiada mi, w spokojnej atmosferze, w domu joga Dariusza, w obecności samych jogów nauczycieli (i to doprawdy na poziomie), opowiada mi, opowiada nam, że jego buddyjski nauczyciel, syn Czjogyama Trungpy właśnie intronizuje swoją małżonkę na Królową Shambali, gdyż on syn Trungpy jest, uznał się, stał się Władcą Shambali.
Najpierw parsknąłem śmiechem, a widząc zdziwione twarze i oczy nauczycieli (imaginuj sobie: nauczycieli!) jogi, wyjaśniłem: – To tak, jakby ktoś koronował się na Władcę Królestwa Niebieskiego, a swoją małżonkę na władczynię tegoż. Albo jakby u Żydów jakiś niedorobiony Mesjasz uznał się za władcę Szechiny, a małżonkę za rebecin na złotym zycbadlu nonsensu. Żydzi by mu obrzezali nie tylko patafiana, ale co i nieco poważniejsze części ciała. – Leonie – zapytał Ryszard – czy uważasz, że Shambala nie może się realizować na Ziemi? – Kochani, najdrożsi Shambalianie – rzekłem głosem nieco zbyt zatroskanym – nie ważne jest, co uważa Leon, gdyż to doprawdy drobiazg. Ważne jest, że od wieków Shambala jest idealnym grodem Ducha a Jej konstrukcja jest Hierarchią Bytów Boskiego Porządku Rzeczywistości. Władcą Shambali – od wieków – może być tylko Bóg, Atman, Shiva. Władczynią Shambali może być tylko Macierz Wszechświata, Parvati, Matka Boska. Czy ten młokos, który SIę koronuje i swoją połowicę wprowadza na tron, o tym nie wie? A może wie, tylko musi tumanić kolejne pokolenia oszołomionych dymem kadzideł naiwnych entuzjastów?! Mówiłeś Ryszardzie o dyrekcji Stowarzyszenia Szambali w Polsce. Ludzie, co wy wyprawiacie?! To tak, jakby ni z tego ni z owego mianować dyrektoriat Stowarzyszenia Raju Niebiańskiego, z siedzibą na Grójeckiej w Warszawie. Sadhu, opamiętaj się!
Ryszard… się obraził. Zadygotał i wyszedł do drugiego pokoju, w mieszkaniu Darka nauczyciela jogi. Po chwili usłyszeliśmy, ze Ryszard śpiewa mantry. Zapewne odpędzał złego ducha Leona Z., który nie dorasta do lotosowych pięt tego Trungpy. W pomieszczeniu zapanowała żenująca cisza. Mieliśmy pojechać do Szkoły Shivanandy, poczułem się jak Franio co nakakał ze złości na serwetę, na której mama podawała podwieczorek. Wziąłem swoja torbulę i ruszyłem do wyjścia, zaparkowałem swoje ciało obok samochodu Darka, usiadłem na chodniku i czekałem.
Po 20 minutach wyszedł Ryszard i chciał mi tłumaczyć, że musi się uspokoić. – Ryszardzie – powiedziałem stanowczo – NIE należy się uspokajać, to nie czas na samouspokojenie. To czas na rewolucyjny niepokój twórczy, na patrzenie z głębi siebie i wołanie do Boga: Pomóż, Ojcze, pomóż ZOBACZYC! Jestem, Ryszardzie, Twoim pierwszym nauczycielem, więc mnie wysłuchaj. A powiem Ci tylko tyle: kiedy zgłasza się ktokolwiek na ucznia, to pytam go, czy uczył się już u kogoś innego. Jeśli się uczył u kogoś innego, to DOMAGAM się, aby przyniósł mi Jego zgodę na naukę. Znasz tę zasadę, podawałem Ci ją wiele lat temu. Czy możesz mi powiedzieć, dlaczego Trungpa nie zapytał Cię, czy masz zgodę swojego pierwszego nauczyciela, którego sam uznałeś, na podjęcie nauki u niego, u Trungpy? Powiedzieć Ci, Ryszardzie, dlaczego tego nie zrobił, czy sam się domyślisz?!
Ryszard odwrócił się i, nieomal płacząc, wszedł do budynku. Odjechaliśmy do Szkoły Shivanandy w milczeniu. Maria powiedziała, do ludzi w samochodzie: Leon broni Shambali. – Tak – powiedziałem – bronię Jej przed uzurpatorami.
Krótko: trzy dni potem Ryszard przyszedł do mnie, objął mnie. Tak się zmieszałem, że przysiadłem. Wstałem i objąłem Ryszarda…
Ale to już następny utwór w Rapsodii Ducha.
El z wielbłądzicą, która wytrwale zmierza do Shambali.