Henryk Grynberg WINIĘ EUROPĘ

                                                          Henryk Grynberg
                                                          WINIę EUROPę

Henryk Grynberg (urodz. 4 lipca 1936 r., w Warszawie) – prozaik, poeta, eseista i dramaturg. Od 1967 roku mieszka w Stanach Zjednoczonych. Opublikował miedzy innymi powieści dokumentalne: Żydowska wojna, Zwycięstwo, Życie ideologiczne, Kadisz, Memorbuch (nominowany do nagrody "Nike" 2000) oraz tomy opowiadań i esejów: m.in. Drohobycz, Drohobycz, Ciąg dalszy.

Esej WINIę EUROPę opublikowano m.in. w zbiorze Monolog polsko-żydowski, wyd. Czarne 2012


Jeżeli ze spuścizny europejskiej wymazalibyśmy wiarę, miłość i chrześcijańską wrażliwość sumienia, Europy w ogóle by nie było – powiedział kardynał Lustiger (w wywiadzie dla "Biuletynu Prasowego KAI" 51). I on, i ja przeżyliśmy Holokaust jako dzieci i jako chrześcijanie, ale ja się nawróciłem i w tę spuściznę nie wierze. Przeżyłem (straciłem) w Europie pół życia i widziałem bardzo mało wiary, jeszcze mniej miłości, a najmniej sumienia, które notabene jest żydowskiego pochodzenia. Dlaczego arcybiskup Paryża tak bardzo wierzy w Europe? Szolem Alejchem odpowiedziałby przypowieścią o robaku, który żyje w chrzanie i jest przekonany, ze nie ma nic słodszego na świecie.

Niewiele brakowało, żebym i ja pozostał chrześcijaninem, też nie tylko ze strachu i tez widziano we mnie przyszłego księdza, ale cieszę się, że wróciłem do Żydów. Pomordowanych w Europie przez Europejczyków. Chrześcijanie protestują, gdy się mówi, że przez chrześcijan, według nich mordercy nie mogli być "prawdziwymi chrześcijanami", ale dziećmi chrześcijaństwa byli niewątpliwie. Przez europejską kulturę, powie Aron Appelfeld, cudem ocalały rówieśnik Lustigera. Na jednym ze zjazdów dzieci Holokaustu ktoś powiedział, ze każdy naród jest zdolny do takiej zbrodni. I tak, i nie. Niezbędne są pewne warunki i określona kultura – jak europejska.

Matka przywiozła mi z Izraela doskonałość geometryczną, żydowską gwiazdę elegancko wyrzeźbioną ze złota. Był to ostatni jej prezent i nosiłem ją na szyi na jej cześć. W Ameryce nikt nawet nie spojrzał. Tylko raz, w klubie korpusu dyplomatycznego, gdzie ambasada PRL pokazywała „Zaklęte rewiry”, dobry film z dobrej, przedwojennej książki, który Głos Ameryki mi kazał zobaczyć. Tego popołudnia było gorąco w Waszyngtonie, wiec poszedłem w rozpiętej koszuli. Myślałem, że to będzie zwykły seans w ciemności, a tu rozświetlona, kryształowa sala, szampan i dyplomaci z całego sowieckiego obozu. Niektórzy nieznacznie się uśmiechali, a skośnoocy nawet do mnie zagadywali, pytając, co to za znak, tylko radca kulturalny polskiej ambasady, który był gospodarzem imprezy, uciekał na mój widok z jednego końca sali w drugi, ścigany przez ironiczne spojrzenia kolegów i konkurentów. A do tego z szampańskiej sali zjeżdżało się do kina windą, na którą trzeba było długo czekać, a potem długo jechać twarzą w twarz i radca kręcił głową we wszystkie strony, żeby mojej gwiazdy nie widzieć. Podobnie zachowywali się pasażerowie na lotnisku w Mediolanie, gdzie wylądowałem po 15 latach amerykanizacji i zapomniałem zapiąć koszule, a pogranicznik badający mój paszport obrzucił mnie mroźnym spojrzeniem. I tak samo na tłocznym lotnisku w Brukseli, gdzie wysiadłem z dwustoma młodymi Żydami z Ameryki. Jedni w haftowanych jarmułkach, inni z gwiazdkami jak ja, szliśmy rzędem, żeby nie pogubić się w tłumie, długim szpalerem spojrzeń – nieprzyjaznych, zdumionych, w najlepszym razie wystraszonych. Czarterowe autobusy zabrały nas stamtąd do Kolonii, gdzie przesiedzieliśmy noc w odosobnionym hangarze pod bronią automatyczną niemieckiej straży, żeby nic nam się nie stało, aż nad ranem zabrał nas izraelski samolot. To było wiele lat temu i nie nosze już mojej pięknej, żydowskiej gwiazdy, kiedy lecę do Europy. I dziwie się coraz bardziej, że Żydzi tam jeszcze mieszkają.

W żydowskiej szkole uczono mnie, ze powinienem być dumny z tego, ze jestem Żydem. Wydawało mi się to nielogiczne. Z czego mam być dumny? Z wrogości i pogardy? Teraz wiem, że dobrze, kiedy motłoch nami pogardza, i że źle by było, gdyby nas wielbił. I jestem dumny, że nie zdezerterowałem jak Lustiger. Jak katolicka święta Edyta Stein, która opuściła swój lud w potrzebie i przyłączyła się do tych, co wystawili go na Zagładę, a podzieliła żydowski los z przyczyn od siebie niezależnych. Nazywam ją dezerterka, ale nie winię. Nie winie nikogo, kto w Europie boi się i nie chce być Żydem. Ja też bałem się i nie chciałem. Ja winię Europę.

Jej chrześcijańska etyka pochodzi od żydowskiej, ale jest kilka podstawowych różnic. Chrześcijanie modlą się, żeby Bóg przebaczył ich wrogom, a Żydzi – zwłaszcza po Holokauście – przeciwnie. Chrześcijańska modlitwa jest godna podziwu, a żydowska – szczera. Żydzi i w ślad za nimi chrześcijanie wierzą, że są wybrani, ale Żydzi nigdy nie głosili, że wszyscy inni są potępieni. Dlatego nie żałuję, że wróciłem do Żydów.

Europejska szkoła starannie wymija spuściznę żydowską. Bada każde słówko na każdej skorupce greckiej i rzymskiej, na każdym średniowiecznym kamieniu, a ignoruje setki tysięcy hebrajskich słów, z których wyszło prawie wszystko, co uchodzi za wartości chrześcijańskie. Dlatego dzieci Europy tak mało się nauczyły. Dlatego tak barbarzyńskie jej wojny (lokalne, światowe, domowe), systemy i metody władzy. Dla mnie spuścizna europejska, której się nie da wymazać, to inkwizycja, tajna policja, Hitler, Stalin (tu i ówdzie Moczar) i ogień. Jęk płonących na stosach, hebrajskie pergaminy na stosie w środku Paryża, długie milenium zbrodni zbiorowej, zakończone największym stosem w dziejach. Wyjątkowość europejskiego barbarzyństwa polega na tym, że przez tysiąc lat niszczono nie tylko najbardziej bezbronną grupę etniczno-religijna, ale i starożytną kulturę, której ten świat ma najwięcej do zawdzięczenia, i o mało jej nie zgładzono ze szczętem. Wandale talibańscy pozbawili świat dwóch cennych posagów z kamienia, co przetrwały półtora tysiąca lat, a europejscy kilku milionów bezcennych pomników z krwi i kości, które przetrwały tysiące lat.

Europejskiej szkole, rzekomo racjonalistycznej, nie przeszkadzał żaden absurd w odniesieniu do Żydów. Ludzi, którzy stworzyli Boga, służyli Mu przez tysiące lat i dosłownie z Jego imieniem na ustach umierali, przedstawiano jako bogobójców i zdrajców, a Boga jako antysemitę, choć w podstawowym misterium chrześcijaństwa Jezus jest przecież Żydem, a Judasz chrześcijaninem. Ludzi, którzy nie odstąpili od swojej religii. Zdradzanych w każdym pokoleniu. W całej Europie do dziś. Przez chrześcijan, komunistów, liberałów. Kto w tym strasznym uniwersalnym misterium jest naprawdę Judaszem? – retoryczne pytanie.

Europa ma na swoim sumieniu więcej zbrodni niż cała reszta świata, a jej XX wiek pobił rekordy wszystkich czasów. To ona urodziła Hitlera. Tylko w Europie wychowanej na micie antyżydowskim można było tak zdeprawować sumienia. W Europie, gdzie – jak pisze Bogdan Wojdowski – "przez dwa tysiące lat Żyd służył do mszy na etacie diabła". Żyd, który odkrył sumienie, oparł się hellenizmowi, wynalazł panaceum dla uciemiężonych, zwane wiarą chrześcijańską, i założył Kościół, który przeklął go jako diabła.

W pojednawczym dokumencie „Pamiętamy”: refleksje nad Szoa" Kościół wyraził żal za postępowanie chrześcijan wobec Żydów "na przestrzeni wszystkich wieków" uznał Holokaust za "najważniejsze wydarzenie" XX wieku i nazwał "symbolem zdziczenia" i "zbawczą przestrogą". Lecz równocześnie starał się jak czuła matka złagodzić przewinienia swoich dzieci, stawiając eufemistyczne pytania retoryczne: "Czy nazistowskie prześladowania Żydów nie były ułatwione przez antyżydowskie uprzedzenia obecne w umysłach i sercach niektórych chrześcijan?" "Czy antyżydowskie uczucia wśród chrześcijan nie czyniły ich mniej współczującymi lub bardziej obojętnymi na prześladowania Żydów?" "Czy chrześcijanie udzielili wszelkiej możliwej pomocy prześladowanym, zwłaszcza Żydom?" I bardzo nieśmiało przyznając, że byli tacy, co "potrafili nawet wykorzystać sytuację dla własnych celów", i tacy, "którymi powodowała zwykła zawiść". Nie nienawiść, bron Boże!

Żyd, który przeżył Szoa (Zagładę) , odpowiada na to: Nazistowskie prześladowania nie były "ułatwione", lecz umożliwione; nie przez "uprzedzenia", ale nienawiść; nie "niektórych chrześcijan", tylko większości. Antyżydowskie uczucia czyniły ich nie "mniej współczującymi lub bardziej obojętnymi", lecz wręcz chętnymi uczestnikami zbrodni. Żydzi nie wymagali "wszelkiej możliwej pomocy" – wystarczyłoby, żeby ich nie wydawano. Nie o to chodzi, ze chrześcijanie "nie byli w stanie podnieść głosu w proteście", lecz że denuncjowali po cichu. Wielu Żydów radziło sobie po aryjskiej stronie, pomagali sobie nawzajem, kupowali pomoc – dziesięć razy więcej by ich przeżyło, gdyby ich nie wydawano lub wydawano tylko dla korzyści materialnych, a nie z nienawiści i przekonania, że spełnia się chrześcijański obowiązek. Nie jest istotne, "jak wielu chrześcijan w krajach okupowanych lub rządzonych przez nazistów i ich sprzymierzeńców było przerażonych", ale jak wielu się z nimi sprzymierzyło przeciwko Żydom (Austria, Vichy, Chorwacja, Litwa, Łotwa, Węgry, Rumunia, Ukraina, Słowacja księdza Tiso).

Watykańska komisja nie omieszkała przy okazji podjąć jeszcze jednej a dość nachalnej próby uniwersalizacji Holokaustu, twierdząc, że "ostateczne rozwiązanie" było "skierowane przeciw całej ludzkości". Podejrzenia budzi także to, że do straszliwych ludobójstw popełnionych na Ormianach, Cyganach, w Afryce, Związku Sowieckim, Kambodży, Chinach i na Bałkanach doczepiono "dramat, jaki jest udziałem Bliskiego Wschodu". Holokaust sprawił, ze Kościół zaczął przyznawać się do swoich grzechów przeciwko Żydom. Czego jeszcze trzeba, żeby się zdobył na szczerość?

W słynnym eseju „Biedni Polacy patrzą na getto” (1987) Jan Błoński pisał o winie zaniechania ludzkiego obowiązku wobec Żydów jako rodzaju winy zbiorowej. Która, według Jaspersa, obciąża nie tylko uczestników zbrodni, lecz i tych, co się nie sprzeciwiają, niedostatecznie sprzeciwiają czy choćby żyją w świecie zła. Jaspers przeoczył akceptację zbrodni we własnym domu, winę większą od tamtych trzech, za którą jest także większa kara, bo w takim domu nie może być więcej prawdziwej radości. Rozkład moralny poholokaustowej Europy najlepiej przedstawił Friedrich Dürrenmatt w „Wizycie starszej pani”, najgenialniejszym europejskim dramacie. "Wizyta" przeciągnęła się i będzie trwała tak długo, aż Europa rozliczy się z nią i oczyści swój domu. Co być może nigdy nie nastąpi, bo wielkie kłamstwo, które doprowadziło do wielkiej zbrodni, wcale się nie skończyło. Przeciwnie, zaciera się kolącą prawdę, zamazuje się, rozwadnia, uniwersalizuje: nie tylko Żydzi ginęli; 11 milionów zginęło, w tym 6 milionów Żydów; 6 milionów zginęło, "w większości" Żydzi. Stąd pomniki "mieszkańców", "obywateli", "ofiar faszyzmu". I oświęcimska Droga Krzyżowa, i krzyże, i święci. Owszem, można zanegować i wyrugować Żydów z Holokaustu jak w swoim czasie z Kościoła. Jeśli udało się raz, może udać się po raz drugi. Wystarczy przez kilka wieków powtarzać, że Holocaust "skierowany był przeciwko całej ludzkości".

Grabiąc i mordując Żydów przez wieki, Europa potrzebowała odtrutki psychicznej. Jak oskarżanie Żydów o mord rytualny. Jeszcze jeden wielki paradoks, bo – jak podkreśliła Anna Sobolewska w recenzji z mojego „Memorbucha” – przecież to Żydzi byli ofiarami powtarzanego przez wieki mordu rytualnego. Żydzi oskarżani o porywanie i zabijanie chrześcijańskich dzieci byli przy tym najlepszym alibi dla zboczeńców, dzieciobójców, więc dziś można się tylko domyślać, co naprawdę się stało z tysiącami dzieci rzekomo uprowadzonych przez Żydów. Na tej samej zasadzie spiskowcy hitlerowscy i stalinowscy oskarżali Żydów o spisek przeciw światu, a islamscy czynią to dziś. Także oprawcy i donosiciele w byłym komunistycznym imperium zła, których jest dziesięć razy więcej niż wszystkich Żydów na ziemi, robią sobie z nich mydło do mycia brudnych rąk. Optymiści twierdzą, że bywały pogodne okresy, że oskarżeń nie rzucano nieustannie. Owszem, nieustannie – w nabożeństwach, literaturze, sztuce – zawsze wisiały nad żydowskimi głowami. Jeden z obrazów w sandomierskim kościele przez setki lat ukazywał, jak Żydzi wytaczają z chrześcijańskiego dziecka krew. I wisi tam do dziś – jako dzieło sztuki, spuścizna.

Nigdy "żydowskie zbrodnie" nie były Europie tak niezbędne, jak po Holokauście. Dlatego bacznie śledzi każdy ruch izraelskiego wojska i krzyczy "masakra", "ludobójstwo". I zaczyna już wołać o sankcje – po raz pierwszy od Trzeciej Rzeszy – i odszkodowania za swoje budynki w Palestynie. Izraelskiego dowódcę, w którego strefie okupacyjnej chrześcijańscy bojówkarze dopuścili się masowego mordu na muzułmanach, maluje na plakatach z Saddamem Husajnem i Miloszeviciem. Do sankcji nie doszło, bo nie dopuścili Niemcy, nie mieli śmiałości – jeszcze. Do odszkodowań też nie, bo jeszcze się nie rozliczono z budynków żydowskich w Europie.

Nie mogąc znaleźć "żydowskich zbrodni" w świecie fizycznym, szuka się w metafizyce. Podczas oblężenia betlejemskiego kościoła Narodzenia Pańskiego w prestiżowej europejskiej gazecie ukazał się rysunek Boskiego Dzieciątka w żłobku z podpisem "Czy znowu chcecie mnie zabić?". Ile kłamstwa można zmieścić w jednym krótkim zdaniu? Ile zakłamania i bezwstydu trzeba, ażeby nawet po ukrzyżowaniu milionów wyznawców Boga jedynego wraz z milionem dzieci ukazywać ich jako bogobójców i dzieciobójców? A krwaworękich, którzy uciekając przed ręką sprawiedliwości, wdarli się przemocą do kościoła, wiedząc, że Żydzi nie naruszą tego miejsca uważanego przez chrześcijan za święte, jako co? Obrońców świętości, niewinności owego Dzieciątka? Ten jeden obrazek i podpis powiedział więcej niż tysiąc słów o mentalności, która przetrwała 2 tysiące lat i Holokaust i nie zmieniła się ani na jotę.

Europa żałuje Żydów w każdą rocznicę Holokaustu, ale nie w chwilach bieżących. W czerwcu 1967, kiedy armie arabskie uzbrojone przez wschodnio-europejskich antysemitów podeszły do żydowskiej oazy i jej los wydawał się przesądzony, oddziały międzynarodowe usunęły im się z drogi, spokojnie czekając na nową rzeź, i dopiero zwycięstwo Żydów wzbudziło ogólne zaniepokojenie. Podobnie było w październiku 1973. Dlaczego Europa nie przejmuje się losem Żydów w "dramacie Bliskiego Wschodu", tylko losem ich wrogów? Dlaczego protestuje, kiedy Żydzi zabijają śmierć, a milczy – jak podczas Holokaustu – kiedy śmierć wchodzi do żydowskich domów? To nie tylko dla nafty europejscy "pacyfiści" obcałowują Arafata, bronią Saddama Husajna i pokrzykują na Amerykę, że śmie stawać po żydowskiej stronie.

Koncentrując uwagę na Żydach, Europa nie dostrzega noża na swoim gardle. Jak w latach 30. Jak w starogreckiej tragedii nosi w swoim charakterze swój los. Żydzi też powtarzają swoje błędy pomimo długiego doświadczenia. Jak kolaboranci z Judenratów, nie chcą spojrzeć prawdzie w oczy. Wciąż trudno im się pogodzić z myślą, że ich wrogowie wolą mordować, niż kolaborować.

Przez pól wieku tysiące SS-manów z różnych krajów Europy otrzymywało od Niemiec pensje "za wierną służbę". Pól wieku po Holokauscie Niemcy stali się znów potęgą i nie chcą więcej być "więźniami historii" – jakby to była za wysoka kara. A najliberalniejsi wolni demokraci upominają się o prawo do antysemityzmu – jak wolność, to wolność. A co, jeśli zażądają jeszcze więcej? Naprawdę wiele zależy od tego, z jakimi ma się do czynienia "liberałami" i "pacyfistami" i skąd oni się biorą. "Zniszczenie syjonistycznego wroga jest najważniejszym celem w świecie" – oświadczył przed sądem nawrócony na islam Niemiec, któremu w 1997 nie udał się napad terrorystyczny w Izraelu. Już wyrosło nowe pokolenie. Już znów z jednej strony nagonka, a z drugiej mordercy. Znowu jest rok 1938 i płoną synagogi. A tchórzliwa Europa chce jak wtedy rzucić Żydów wilkom, żeby ją zostawiły w spokoju. Europa, co tak uroczyście żałuje, że nie uczyniła wtedy "wszystkiego".

Europa nigdy naprawdę nie zaakceptowała emancypacji Żydów. Dlatego usiłuje zepchnąć państwo żydowskie do defensywy, do statusu petenta, pariasa, Żyda. Którego nie ma, którego zamordowała. Po milenium bezkarnego zabijania Żydów trudno jej pogodzić się z tym, że więcej na to nie pozwalają. Po wiekach pogardy nie może wybaczyć im rycerskiego prowadzenia wojny, które tak bardzo kontrastuje z bezeceństwem i okrucieństwem jej wojen. Suwerenna władza żydowska, i to w najświętszych miejscach, jest nieznośną drzazgą psychiczną dla Europy, gdzie władza tradycyjnie pochodziła od Boga, z wrodzonego przywileju i oznaczała godność. Toteż hierarchowie kościelni w Jerozolimie pienią się przed kamerami. Woleliby ją w rękach Arabów, Otomanów, mameluków, aby tylko nie Żydów, którzy w przeciwieństwie do tamtych nie zrobili im nic złego. Albowiem nie ma logiki w tym, co europejski Kościół łagodnie nazywa "niechęcią". A jest za to ciężki kompleks, który sprawia, że nawet na krawędzi wojny światowej z muzułmanami Europa woli ich aniżeli Żydów.

Według wiary, która, jak twierdzi kardynał Lustiger, jest nieodłączną częścią europejskiej spuścizny, Żydzi mieli istnieć tylko po to, żeby cierpieć za rzekome winy. W rzeczywistości jednak nasze istnienie przeszkadzało Europie zapomnieć o jej własnych, rzeczywistych winach, a nigdy nie byliśmy tak niewygodnymi świadkami i takim wyrzutem sumienia jak po Holokauście. Toteż nie należy się dziwić, że się nie nawróciła, ze przeciwnie, jej antysemityzm przybiera na sile. Moja znajoma w Warszawie praktykuje judaizm i na wszystkich odrzwiach jej mieszkania jest mezuza, tylko nie wejściowych, gdzie najbardziej powinna być. Dlaczego? – zapytałem. Nie zwariowałam – odpowiedziała. Przed Holokaustem mezuza oznaczała z zewnątrz każde żydowskie mieszkanie, i w Polsce, i w całej Europie, a gdzie dziś w Europie Żyd nie boi się wystawić mezuzy? Początkowo zamierzałem zatytułować niniejszy esej "W Europie bez zmian", ale byłby to oczywisty błąd. Zmiany są, i to znamienne.

Dzisiejsi "pacyfiści" z nieodzownymi europejskimi intelektualistami i pisarzami o pawich piórach przypominają głupców z lat 30., którym przyklaskiwał Hitler, i "obrońców pokoju" z lat 40-50., którym przewodził Stalin, ale różnią się ostentacyjnym antysemickim znakiem. Którego się nie krępują, choć każdy dziś na świecie wie, że antysemityzm jest narzędziem mordu. A najlepiej Europa, która nas ukrzyżowała i umyła ręce, i – nie może nam tego wybaczyć.

W konflikcie żydowsko-filistyńskim, który się nigdy nie skończył, Europa występuje jak zwykle po niewłaściwej stronie i do tego bezwstydnie udaje autorytet moralny. To nie tylko pragmatyzm naftowy, który w cynicznym świecie wydaje się zrozumiały. Latem 1967, przed samą ucieczką z Europy, spotkałem w Domu Pracy Twórczej starszego pana z Interpressu, który na osobności skarżył mi się ze łzami w oczach, że musi tłumaczyć z polskiego na angielski wstrętne antysemickie broszury na eksport. Mord rytualny, spisek "mędrców Syjonu", żydowskie pieniądze, sześcioramienna gwiazda ze swastyką, Izraelczycy w hitlerowskich mundurach, "żydowski rasizm" – wszystko to zostało umiejętnie zasiane w arabskich umysłach i przynosi dziś plony większe, niż się spodziewano. Europa od wieków roznosi po kontynentach swoją antyżydowską zarazę i mogę śmiało powtórzyć za moim dobrym znajomym, żydowskim publicystą poholokaustowego pokolenia, który podpisuje się wymownym pseudonimem Dawid Warszawski, że "antysemityzm to europejski wkład w dorobek ludzkości". Podobnie jak i rasizm, który przypłynął i wciąż przypływa do Ameryki z Europy. Który w Ameryce opada, a w Europie przeciwnie, przybiera – proporcjonalnie do liczby przybyszów z jej byłych kolonii. Już jest więcej meczetów w Europie, niż było synagog, i więcej muzułmanów, niż było Żydów, a muzułmanie nawet nie próbują do niej się dostosować i w przeciwieństwie do Żydów wcale jej się nie boją. Tak źle było z Żydami? Jeszcze za nami zatęsknicie.

Cieszę się każdego dnia, że wyrwałem się z jej szponów i że mogę patrzeć na nią z dystansu Ameryki, którą stworzyli uchodźcy i wygnańcy jak ja. Dla których tak samo jak dla mnie nie było w Europie miejsca. Ameryka, która powstała z protestu przeciwko Europie, przerosła ją pod prawie każdym względem, a zwłaszcza moralnym, i wyciąga ją za każdym razem z gówna. Tak było w 1918, w 1944-45, w 1948 (plan Marshalla). Bez Ameryki Europa nie przetrwałaby zimnej wojny. Nie wylazłaby nawet z lokalnego ludobójstwa bałkańskiego, które raz jeszcze ukazało płytkość i kruchość jej wartości, jej prawdziwą spuściznę. Wyobraźmy sobie, że Ameryka zniknęła i zostawiła ją samą wobec inwazji z południowego wschodu, która już się rozpoczęła. Europa istnieje już tylko na gwarancjach amerykańskich. Tego nie mówi żaden amerykański mąż stanu, dyplomata ani zwyczajny, taktowny Amerykanin. Ja się nie musze krępować.

Chrześcijańska Europa wypiera się swoich złoczyńców i morderców. Nazywa ich neopoganami, Hunami, Azjatami. Natomiast bogobójcy, krwiopijcy, krwawi bolszewicy, przemożni bogacze to w jej języku bez zastrzeżeń Żydzi. Odwzajemnię się wiec odwrotnym disclaimerem: W Europie żyją, uchowały się, miliony porządnych ludzi, dobrych chrześcijan, wielu z nich sprzeciwiając się jej spuściźnie, wspomagało i ratowało Żydów, ale ja ich nie utożsamiam z tym, co nazywam Europą.

Szczerze podziwiam jej starą architekturę, literaturę, muzykę, rzeźbę, malarstwo, teatr, ale to piękno jest dla mnie zaprawione goryczą. Pamiętam ostrzeżenie mojego znakomitego profesora Aleksandra Sergiejewicza Isaczenki, że Rosja to nie tylko literatura, muzyka i balet, i w ten sam sposób patrzę na fornir Europy. Obawiam się, ze Bóg dał za wygraną. Całe szczęście, że jeszcze Ameryka czuwa.