ćwiczenie Śmierci Mistycznej

Szanowni Logonauci, na prośbę wielu z Was pozostawiamy na łamach Witryny Literackiej PROLEGOMENA, rozdział "Widzący z Lublina" i… zamieszczamy następny, wybrany rozdział "ćwiczenie Śmierci Mistycznej czyli cud bycia mężczyzną".

Dziękujemy Logonautom za ich błyskotliwą inteligencję. Prawdę mówiąc, na to liczyliśmy…
 


Rebe, to jest Bardzo Ważna Ściana, ta Najważniejsza!

sam fotografowałem…

Leon Zawadzki
Prolegomena do filozofii naturalnej 8

ćwiczenie Śmierci Mistycznej czyli cud bycia mężczyzną

Rebe, ważnym ćwiczeniem śmierci mistycznej jest przyglądanie się swoim uzależnieniom. Możesz podzielić historię na epoki według sposobu, w jaki twórczość usiłowała rozwiązać ten problem. W romantyzmie, na ten przykład, energia twórcza też chciała przełożenia na konkret, ale najpierw musiała znaleźć ujście spod ciśnienia. Już spieszę Ci, Rebe, wyjaśnić moją myśl wnikliwą. Otóż człowiek, ecce homo, zajmuje się urządzaniem świata, chociaż trudno jest mu wydumać coś innego niż wygodny clozetto w tej samej jaskini, w której, między trzeciorzędem a epoką późnego Breżniewa, szczerzył zęby do krągłych pośladków swojej samicy.
A przy urządzanie świata, ponieważ energia była subtelna, to konkret okazał się mglisty. I choćby nie wiedzieć jak długo i starannie Maryla patrzała gdzie kończą się gaje, to niczego sensownego, oprócz porywów studenta aby ją uszczęśliwić bez kasy i w dodatku za rzeczułką i mostkiem, zobaczyć nie była w stanie i zapewne dlatego wyszła za mąż za dostatnio ustawionego Putkamera, pozostawiając pryszczatemu Adamowi swobodę twórczą jako dar miłości przeobrażonej. Z tego wniosek wyciąga się jak glut małolata, że energia subtelna obejdzie się bez forsy i tych paru komnat z kuchnią w tle, tym bardziej, że w tych podzamczach już urządzone mężatki śmiało wyruszały tam gdzie się rzeczka podaje, by wynagrodzić takiego Byrona, tym jednym jedynym czym wynagrodzić go mogły, a był ci to ten sam pośladek (albo i dwa), do którego przodek Byrona szczerzył zęby w jaskini. Koło się zamknęło, i nadal się zamyka, codziennie, conocnie i niekonieczne nad rzeczką.
Rebe, jeśli więc o postęp chodzi, to ma się on dobrze w wymyślaniu, a to syberyjskiej kotłowni na żar z pieca dziejów, a to na telewizor, w którym można zobaczyć jak Miller szczerzy zęby do tychże pośladków, które nie wiadomo czemu ustawiły się do niego czymś co przypomina twarze. Natomiast energia subtelna nie podlega ani rozwojowi, ani postępowi się nie daje, po prostu tkwi sobie pomiędzy herezją a wiecznością, i niejeden dał się już na to nabrać.
O Boże, już czuję na swoich plecach oddech feministek, a nie jest on pełen pożądania! Ach tak – słyszę ten głos syreny, głos, Rebe, donośny, obrzmiały od sarkazmu jak fallus przed wytryskiem: – tu cię mamy: człowiek, mówisz, czyli mężczyzna! A jak kobieta, to samica?! Już my ci pokażemy samicę, męska sparciała padlino umysłowa!
Niestety, k sożaleniju, sorry, kochane Panie – oby świat miał dla was zawsze wystarczająco wiele nasienia – za chwilę mężczyzna pokaże oblicze o wiele gorsze niż możecie przypuszczać, więc poczekajcie z karą za te płciowe urazy, aż do końca moich wynurzeń z szamba naszych wzajemnych uzależnień.
Rebe, tu musimy zrobić małą przerwę, ponieważ amazonki wyrwą mi wątpia, jeśli nie wyjaśnię tego problemu ein zwei, chociaż wolę drapnąć w krzaki, gdzie mój pies Trygon robi kupę, a ja rozmyślam o uzależnieniu od racji, kopulacji i defekacji. Nach eine kleine margines zauważę, że są myśliciele uzależnieni od deklaracji, ale to już wyższa konieczność wydalania myśli, najczęściej fatalnie przetrawionych.
O ile, Rebe, pamiętasz nauki, które jak ćmy latały w aurze zagazowanej historii, Żydzi mieli specjalną modlitwę dziękczynną, otóż dziękowali Bogu za to, że stworzył ich mężczyzną, a nie kobietą. Już samo to dziękczynienie, Rebe, jego podejrzana treść, szowinistyczny charakter oraz implikacje poznawcze wystarczą na dwie rozprawy doktoranckie, jedną habilitację oraz małą krucjatę antysemicką pod sztandarem feminacjoamazonizmu, co ja mówię, są dostateczną powodzią na zupełnie świeżą krytykę czystego rozumu, ale skąd teraz wziąć czysty rozum, Rebe, no skąd?!
Nie żebym ja się kusił na opisanie przepastnych głębi tej modlitwy dziękczynnej, ale weź na kiepełe, Rebe, że jeśli Żydzi tak się Bogu za ten cud jajec kłaniali, to co miały robić kobiety? Nie przypadkiem w synagodze one są oddzielone od jajconośnych wojowników prawdy kiwającej się przed Ścianą Płaczu nad losem straconych pokoleń. A przecież to oddzielenie to tylko półśrodek, paliatyw, ersatz produkt, Rebe. No popatrz, jeśli mężczyźni, według boskiego Henocha, to tylko potomkowie upadłych aniołów, które zadały się z kobietami tej Ziemi, to co pomoże jakaś separacja w synagodze, skoro na co dzień, od stołu do łóżka jesteśmy powiązani jak byk z małżonką Minosa. Co pomogą modlitwy dziękczynne za genotyp po tatusiu, skoro kobieta ma taką moc, żeby usidlić świetlistych i zrobić z nich płodzicieli. I co na to Chińczycy z tym ich wiecznie bladym krętkiem yin-yang, od którego kręci się w głowie, ale przynajmniej wiadomo, że chodzi o to samo, co Żydom, tylko bez synagogi. Albo to wszystko jest bajka, Rebe, skoro my ludzie, Żydzi i Chinole, mężczyźni i kobiety, tak pasujemy do siebie, jak pokrzywy do rozstajnych dróg.
Wróćmy przecie, Rebe, do tematu, którym jest człowiek i nasza żydowska modlitwa o cud bycia mężczyzną.
Trochę się rozpędziłem, Rebe, wracam więc na ścieżki rozważań prawdziwych, przecie bolesnych. A mówią, Rebe, (znów te dygresje, ale czyż cały świat, Rebe, to nie jest jedna wielka dygresja Pana – świeć się Imię Jego nad ciemnymi wodami płodowymi – z licznymi wątkami, a co wątek to początek), otóż mówią, Rebe, że prawda jest piękna, jest świetlista i że tylko ona nas zbawi, no a w każdym razie uszczęśliwi, wzniesie, podniesie z prochu i przywróci nam godność człowieka etc. boskie zwischenrufy. Otóż tak mówią, ale prawda, Rebe, normalnie ją patrząc, w same jej ślepia, jest zazwyczaj bolesna. Wystarczy, że homo trochę jej łyknie, a już biegnie, żeby bliźniemu łeb rozwalić za najbliższym zakrętem. Nie liczę już tych, co jak tylko prawda ich tknęła swym piórem ognistym, to gotowi całą ludzkość zagnać w katakumby, tak im się libi, że są wybrańcami. A dlaczego? Otóż powiem Ci to, Rebe, powiem, a Ty zapamiętaj sobie, że ja byłem pierwszy, co prawdę powiedział, a nie chciał za to od razu ani Nobla, ani habi, ani dr, ani nawet robaczka świętojańskiego co udaje statuę wolności w ciemnościach bytu organicznego.
Czy już zauważyłeś, Rebe, że prawda przychodzi jakoś tak, niby przypadkowo, przy okazji. Nie udaje świętobliwego guru, nie ma zamiaru cię oświecić, rżnie głupa, robi wrażenie, że nie o to chodzi. Dopiero co, będzie tak ze dwa tygodnie temu, przyszło do mnie dziewczę wysokie jak iglica kościoła pod wezwaniem, urodziwe jak snop żyta w letni wieczór. I nic nie zapowiadało objawienia prawdy, no może tylko to, że nadobna położyła przede mną swoją pracę magisterską, już po obronie chwalebnej, w czarnych okładkach, uroczystą jak surdut Rotschilda na zdjęciu ślubnym. Miałem mówić o jej horoskopie, ale wdychając zapach głęboko szalonych perfum zapytałem czy to dla mnie, to magisterium? Otóż tak, jest to praca jak najbardziej o kobietach – ofiarach Holocaustu. Przytkało mnie, zrolowało, bąknąłem, że sam jestem dzieckiem owego holo, że czytałem o cauście tyle, iż mój mózg i, co ważniejsze, moje neurony, genomy i gawrony nie zmieszczą ani jednej informacji bolsze, no bo co więcej można powiedzieć o czymś, o czym nigdy nic sensownego powiedzieć się nie dało?! Ale dama, pachnąca świeżością utraconego raju, powiedziała, że chce mi to zostawić, żebym to przeczytał, bo ona włożyła w to nerwy, umysł, krew jak najbardziej polską, aryjską oraz nadzieję, że jej serce zmieni świat na lepsze. Bąknąłem coś o głupcach wałęsających się po belwederach, o cieniu Piłsudskiego nad łazienkami narodowymi i zapytałem, co mogę dla niej zrobić. Rebe, prawda przybliżała się do mnie, skradała i w dodatku przyjęła na się postać urodziwej modelki, bo anielica, co nad holocaustem skrzydła rozpięła, w tym fachu na panelach wspólnej europy swoje odpracowała. Już samo połączenie – w jednej osobie – urodziwego drągala płci spolegliwej, modelki i świeżo upieczonej żony amerykańskiego wirtuoza gitary z Brodwayu z panią magister piszącą o holocauście była tak prawdziwa, że nie do wiary, przyznasz, Rebe! – To nie te czasy – pomyślałem – to już tamte, w których mnie nie ma, ale mogę się poprzyglądać, no nie?! A więc jesteśmy out, Rebe, – myślałem dalej – świecąc oczami historii śmierdzimy gazem. No dobra, ale o co chodzi? Czego chce ode mnie historia dzisiaj, co się tak przypięła, jak Trygon do skórki po zjedzonym boczku?
Rebe, gdyby wtargnęli do mojego domu świadkowie Jehovy, aby pouczyć mnie o sprawach ostatecznych, to nawet szacunek do Imienia Pana, niechaj prowadzi nas po drogach wygnania, nie uratował by mnie przed odruchem niechęci. Ale oto siedzi vis a vis Polka budząca zdrowe odruchy mężczyzn niezależnie od ich rasy, pochodzenia i stanu konta, i opowiada o swoim życiu, nadziejach i pragnieniach. Patrzę w jej horoskop i nagle słyszę: – Wie pan, byłam w Nowym Jorku na przyjęciu u zamożnych Żydów, w dzielnicy żydowskiej. Przepych bezsensowny, bez gustu i smaku, ciężkie bogactwo. Znalazłam się tam przypadkiem, ktoś ze znajomych mnie zabrał ze sobą. W tym czasie poszukiwałam pracy w NJ. Akurat gospodarze potrzebowali opiekunki do dzieci. Zapytałam. Powiedzieli jasno i wyraźnie, jednoznacznie: – Nie, nie jest pani Żydówką. Nie powierzymy swoich dzieci kobiecie, która nie jest Żydówką.
Poprosiłem, żeby powtórzyła. Zrobiła to. Zapytałem: – Czy powiedzieli tak, dosłownie? Czy może powiedzieli, że swoje dzieci mogą powierzyć tylko Żydówce? Spojrzała zdziwiona, no bo jaka różnica? Ano jest różnica sensu, chociaż bezsens niby ten sam.
Rebe, w momencie, gdy rozmowa się działa, nie było czasu na refleksję, na to, by pochylić się do nóg Prawdy, otrzepać Jej suknie z kurzu, podać Jej kawę i osełkę masła z kozim serem. Zajęliśmy się bowiem sprawami Polki, która z własnego wyboru pisała o losie kobiet Holocaustu i w Nowym Jorku, gdzie jest statua wolności, nie dostała pracy u bogatych Żydów, ponieważ nie jest Żydówką, zapewne tak samo jak owa statua.
Ale to nie jest jeszcze ta prawda, którą w tej opowieści Pan, oby nigdy nie zabrakło mu Nieba, chciał mnie poczęstować. Anioły, w tym szczególnie jeden, musiały go widocznie uprosić, by mi ją dawać po kawałku, żebym się nie udławił.
Rebe Gomen