Leon Zawadzki & Maria Pieniążek NANDRI Z PODRÓŻY DO INDII cz. IV raj kontrolowany
Szanowny czytelniku, dobrze wiedzieliśmy czego chcemy, dokąd i po co zmierzamy. Święta Bożego Narodzenia 2004 postanowiliśmy uczcić w Ashramie Śri Aurobindo w Pondicherry nad Zatoką Bengalską, zaś prezentem pod choinkę była dla nas wyprawa z Pondi do Auroville, miasta moich młodzieńczych marzeń, które miałem po raz pierwszy zobaczyć na własne oczy. Odczekaliśmy kolejkę w baraku przewoźnika, by wykupić bilety na wycieczkę turystyczną do Auroville, uśmiechnięci pracownicy Ashramu Aurobindo pobrali od nas stosowne opłaty, poinformowali o której i skąd odjedzie autobus, zostało trochę czasu, więc poszliśmy na kolejny spacer w głąb Pondi. Byłem podniecony, za parę godzin zobaczę TO MIASTO – utopię spełnioną.
Kochani Przyjaciele, wczoraj chłonąłem atmosferę Ashramu Aurobindo, opierałem rozgrzane ciało o chłodne marmury ukwieconych tarasów, wsłuchiwałem się w szelest mantr i myślokształtów nawiedzonych wędrowców, wertowałem książki w księgarni, której nie powstydziłby się obficie zaopatrzony empik, kiwałem głową nad dziesiątkami znaków i symboli, ach ta sauvastyka! Z pragmatycznym zaciekawieniem kontemplowałem postać Królowej Matki czyli Mother, ukradkiem podglądałem zachwycone spojrzenia uduchowionych dzierlatek wlepione w portret młodego Aurobindo: wzorcowa charyzmatyczna uroda poety mistyka romantyka wizjonera a przy tym prawdziwego mena, mężczyzny o yes! w porywach do dwustu punktów na sto możliwych, a te oczy: dwa stawy na pustyni spalanej przez Słońce Ducha! Nieco inaczej patrzą wędrowcy na Mother, zwłaszcza starsze damy przeduchowione, wzrokiem pełnym zrozumienia: tak, ona zostawiła męża, aby odejść do guru do boga z wizją, Ona przeczuwała wiedziała pokazała czym jest oddanie kobiety dla boskiego małżonka! tak, to nie fanaberie jakiegoś babulca co w miłość wchodzi jak w pokrzywy. Spojrzenia starych skautów duchowych, którzy zazdroszczą, a nie mają szans na powtórzenie cudu, wzdychają, połykają smaczne kaszki aszramowe; widzieliśmy jak jeden, chyba Brytyjczyk, jadł, patrząc na portret Mother, tu wszędzie jej portrety, a ten nagle zakrztusił się, złapał za głowę, białka oczu mu się duchowo wywrócili ku górze, myślałem że się przekabaci, wpadnie głową w ryżyk jak kowalski w kotleta, a on trząsł głową zrzucając wizję, nie mógł trafić ręką do gęby, ot co się dzieje jak kto z mocami się zadaje a nie szkulony (npp).
Notuję: Ashram Aurobindo jest dziełem sztuki, są to ogrody duchowe styl of Samadhi. Sri Aurobindo, ta elektrownia duchowa, pozostaje w tle, króluje Mother, świecąc jak lampa Aladyna.
W końcu spełniło się: stąpałem po ziemi Auroville, poczułem, boć nie mogę powiedzieć, że je widziałem, miasto moich młodzieńczych marzeń. Obok mnie przemykali na skuterach rowerach aurovillanie a nie był to sen, obejrzałem film video propagandowy o budowaniu Miasta Przyszłości. Dopuszczono nas tylko do Matrimandir, chodząc po alejkach wytyczonych sznurami, obstawiani bramkarzami zaopatrzonymi w grube księgi gości: wycieczkowych wizytujących odwiedzających honorowych, ustawiani w rządku po dziesiątku. Wokół piękno ziemi do bólu obiecanej, czerwony piasek ścieżek, drzewa, ogromne palmy, krowy wypielęgnowane, drogi zamiecione, świątyńki dumania siadasz muzyka się sączy, potwierdza świadomość, że już nigdy nie zgaśniesz, bo światło Matrimandir na to nie pozwoli. W samej świątyni, w jej środku, kryształowa kula na nią padają promienie Słońca – Światło przepływa przeskakuje iskra oświetla odbija się wiruje w tej kuli przez czysty kryształ na podstawę, na znak jedności Mother & Aurobindo łączone razem jednoczone światłem, zamienione w światło. A widzieliśmy to na filmie, potem w folderach, bo jak na razie to jesteśmy zbyt fe, żeby wpuścili, i słusznie! też bym nie wpuścił każdego do Komnaty Światła, więc bezpośrednio nie widzę, nie jestem uprawomocniony, musiałbym przejść przez komnatę oczyszczenia, a gdzie tam, jeśli mamy jakie 20 minut na zobaczenie, chociażby z zewnątrz, kosmicznej budowli.
Nawet ja, stary uduchowiony realista, rzeknę prosto: to cud świata, nie wiem, ósmy czy dziewiąty, ja bym mu dal nr 11. Geomanci nasi kochani, mierniczy energii kosmicznych, tu jest wasze miejsce pomiarów, uwierzcie staremu wydze, cuś mi się widzi, że kopuła Matrimandir zbudowana jest na wzór Świątyni w Jerozolimie, tylko że tu sama kopuła stoi bezpośrednio na ziemi. Wizja architektoniczna, z kulą światła dwukrotnie powtórzoną, jest niewątpliwie pomysłem genialnym, inspiracją kosmiczną. Mother miała tę wizję 1 stycznia 1970, na trzy lata przed odpłynięciem z ciała. Matrimandir, który natychmiast ochrzciliśmy spontanicznie Matrimonium, to triumf Okultyzmu Duchowego.
Tym nie mniej, chociaż widzisz czujesz moc piękno wiedzę, ale uprzytamniam sobie, że ależ tak, nie czuję korony. Jest tu, w tym, ekstaza jest zachwyt jest esencja kwiatu istnienia ziemskiego (Mother wprowadziła jako sposób porozumiewania się mowę kwiatów), jest ciepło upajającej bliskości, jest taniec życia, ale nie ma jogi! tak! nie ma tu tej jogi, którą czujesz w sercu Ramanashramam, w każdym drgnieniu powietrza Arunachali, we własnym doświadczeniu śmierci mistycznej otwierającej wrota wieczności. Otóż właśnie, tutaj triumfuje młodość, chęć życia doskonałego, karmienia się subtelnymi energiami, a to jest osiągalne, można tak żyć, potrzebne są bhutas czyli papu pierwiastków rzeczywistości w stanach jak najbardziej ambrozyjnych, ale jak bez tego to pryc! mic! trzask! światła nie ma, przed chwilą było ale się zmyło…
…patrzałem na twarze młodych sytych promiennych uśmiechniętych mieszkańców Auroville, oczy wyrażające pewność, że tak jest było będzie do skończenia świata, a w rysach tych twarzy dłutem przeznaczenia wyżłobione przekonanie o własnej swojej swojskiej lepszości, o tym, że jest się wybrańcem bogów, którzy tu ino peace pax mir pokój human unity, a wy tam, grzałki patrzałki, między wrony no to krakać jak i one! Stary mit, że karma ist karma, tutaj pasuje jak ulał, do tych oczu dziewcząt, półprzymkniętych w orgazmowym skurczu, błogiego przekonania o prawie do duchowego dolce far niente…
…co tu gadać, zatęskniłem za szlachetną surowością Ramanashramam, za swamidżim w jaskini, za czystością Ducha acz przy nieco przybrudzonym poboczu.
Kochani Przyjaciele, po pierwszych impresjach opowiem po kolei, do notatek z jornady sięgnę, pamięć podpucuję. Ulice Pondi, świątynie, bulwary nad oceanem, tak, szedłem patrzałem widziałem ale czymże jest trakt wielkomiejski w porównaniu z listem miłosnym, który Aurobindo wysłał stąd w przyszłość, ku istotom jeszcze nienarodzonym, patrząc w ich napływające z niebiańskich przestworzy oczy, podając im wprost do uszu sygnał: tak, nie ma pomyłki, tu jest wasze lądowisko, tu przyjmuje was terra astralis, tu będziecie u siebie, tu napełnicie się blaskiem kosmicznej świadomości, czekamy na was, dusze bratnie, anielskie!
Myślałem: jeszcze dziś pojadę do ciebie, miasto z moich snów, od dawna w sercu tłukła się nadzieja na spotkanie z Tobą: to w tobie, patrząc w przeszłość groźną/ wdzięczny czeladnik, wnuk ascetów/ z gorącą głową, w nocy mroźnej/ szeptałem słowa twych poetów/ ach tak, pisało się wiersze pełne wdzięczności za twoje zaistnienie.
Musiałem być nieźle nahajcowany tymi wzniosłościami, widziałem to w oczach Marii i Darka. Co tam, myślałem: o, Pondicherry, jakże jesteś szczęśliwe, jakże musisz być szczęśliwe, jakże powinnoś być dumne! Tu przecież ludzkość usłyszała nowinę o budowaniu społeczności dobrych ludzi, tu Geniusz Ziemi przebłagał gniewnego Boga i otrzymał objawienie o drogach powrotu do raju utraconego. A w swoim Boskim Poemacie, niewątpliwie jednym z najgłębszych wglądów w historii człowieczeństwa, pisał: Po serpentynach epok/ Zawinięta w sploty ciemności swej niepojętej drogi/ Ziemia Bogini z trudem brnie przez wydmy Czasu/Jest w niej Istota, którą Ziemia ma nadzieję pojąć/ Słowo, które mówi w jej sercu, lecz nie może je ona usłyszeć/ Los, który zmusza, bezsilną jest jednak, by jego formę rozpoznać/ [Śri Aurobindo Ghos Savitri, Pieśń Czwarta: Wiedza Tajemna].
Miasto Pondicherry które wizytowaliśmy, oczekując na autobus do raju, nie oparło się naszemu urokowi, potwierdziło to domagając się, jak zwykle, money. Moje rozmyślania dotarły więc aż do boskości Pieniądza, a jako że Maria jest de domo Pieniążek, dokonałem odkrycia, co godne jest drugiego wyzwolenia Indii: jeśli dla ludzi Zachodu prawdziwym bożyszczem, dla setek milionów wyznawców, jest Money, a nasz moneizm dał nam tyle łakomych dóbr, to nic dziwnego, że Hindusi upatrują w naszym bóstwie moc wielką i chcą otrzymywać od nas jak najwięcej jego mocy. Na pocieszenie sprzedają nam tutaj tanio to, co w naszych butikach jest drogie, a tuć i tam uchodzi przecie za hinduskie.
Aby zaczerpnąć tchu, piszę do was, kochani przyjaciele, w chłodnej air condition interneciarni, za chwilę stąd wyjdę i runie na mnie upalny szum ulicy, wrzask ludzkich potrzeb pragnień, informacji, zachłannej życzliwości. Trzymamy się w tym tłoku razem, mp dar i ja, bo gdy tylko gubię ich z oczu to widzę żywe słonie, ich trąby mnie dotykają, po plecach mrowie: jak taki nie obliczy siły blessingu to kręgosłup trach! ostatnie migawki życia, słoń mi załatwi trąb blessing mum! no i kropka bez wykrzyknika, a co z wyzwoleniem przez jogę?! więc chce mi się płakać, nie wiem czy ze wzruszenia, że jam ci sam samiuśki zagubiony na taaakim kontynencie, czy może nareszcie wiem naprawdę, żem w tym tyglu sam a jestem.
A jak już jestem, to dobrze byłoby ulokować swój żaglowiec w bezpiecznej przystani, z widokiem na otwartą przestrzeń niebios i oceanu. Nadal wierzę, że mogę budować miasto przyszłości, usytuowane wzdłuż linii brzegowej, pięć mil od Pondicherry, otoczone pięknymi jeziorami od zachodu i północy, od południa zaś pustynnym płaskowyżem, nad którym unoszą się suche piaski niesione przez gorące wichry. Miasto joginów praktykujących purnajogę, harmonijną jedność ciała umysłu ducha, więc wszystkiego co dano każdemu z nas na Ziemi, ja zaś, urodzony tuż przed drugą światową, wędrowiec po koleinach śmierci na przestrzeniach cudem ratowanego życia, widziałem przecież jak dziwny z tych darów czyniliśmy użytek.
Projekt Auroville wykonał francuski architekt, młody zdolny Roger Anger. Zapewne sugestie Matki zdecydowały o wizji miasta, które widziane z lotu ptaka wygląda jak spirala naszej Galaktyki. Auroville miało być całością żyjącą, w której człowiek może spełnić swoją najważniejszą powinność –tu, w pracowni doskonalenia wewnętrznego przebóstwić naturę, aż nas, zjadaczy chleba, w aniołów przerobi. Tu miała spełnić się wizja Słowackiego, nic więc dziwnego, że rwałem się na te rusztowania, aby uczestniczyć w triumfie Króla Ducha. A czegoż potrzeba Duchowi? Świątynia jest mu potrzebna, Świątynia! Ona jest duszą Ducha, jeśli można, pośród mądrych świata tego, tak śmiało się wyrazić. Auroville, jak przystało na świętą trójcę, zawiera w sobie Aurobindo-Matkę-Matrimandir. Świątynia posadowiona w centrum miasta jest mandalą, kosmicznym pojazdem, w którym człowiek, dzięki medytacji, może opuścić ziemską marność nad marnościami i wznieść się w sferę Devakanu, skąd już blisko do siedziby samego władcy Samadhana. Jeśli mniej poetycko, to Matrimandir, ta wynurzająca się z ziemi złota półkula wygląda jak kosmiczna piłka golfowa, którą Bóg tej galaktyki celnym uderzeniem boskiego kija posłał do właściwego dołka.
W pierwotnym zamierzeniu miasto miało mieć szybkobieżne chodniki, ruchome schody, cichą jednoszynową kolejkę, wodne tramwaje o napędzie elektrycznym, ściany zieleni chroniące przed lotnymi piaskami i kurzem, mieszkania chłodzone obiegiem wody w murach, zasłonami przeciwdeszczowymi, nawet architektonicznym sterowaniem kierunków wiatrów. Wody w oceanie dosyć, ale jej uzdatnianiem zajęła się specjalna grupa badaczy, która miała w tym, a może również i w tamtym celu zbudować… reaktor atomowy.
Patrzę z autobusu na przedmieścia Auroville, są to wioski, chatynki typowe dla Tamilnadu, przypominają okolice ogromniastych sowchozów jakie widywałem w Rosji sowieckiej, z głośnikami na centralnym placyku i jedynym sklepem przy zakręcie wyboistej drogi. Ale ponoć tam dalej, myślę sobie, jest szczerozłote białe jak czysta świadomość miasto przyszłości, wypatruję, dużo drzew, rzeczywiście pasy zieleni, łąki, autobus bierze zakręty jeden za drugim, zaraz tam dojedziemy, nie ma już czasu na czytanie z jornady. Moje notatki okazują się niepotrzebne, bo parkujemy na ubitej ziemi obszernego placu, rozglądam się ciekawie, przewodnik skrzykuje nas ciekawskich w gromadę i szybkim krokiem prowadzi do okazałych budynków centrum turystycznego, na dole sklepy, punkty informacyjne, my pędem na tarasy rozległego gmachu i stamtąd do sali, siadamy w przestronnym jasnym pomieszczeniu, przed nami rosły ogorzały mężczyzna, tak około pięćdziesiątka z hakiem, zaczyna opowieść o tym jak to było jak jest jak będzie, mówi z dobrze opanowaną swadą, czy są pytania, owszem, odpowiada jak należy, konkretnie, poprawnie, ideologicznie zbornie. Jak można zostać mieszkańcem tego miasta? Procedura jest prosta: świadom kosmicznych praw i obowiązków, zamiarując stać się służebnikiem kosmicznej świadomości, jako wyznawca i praktyk duchowej roli umiłowanej Mother i ukochanego Śri Aurobindo, zgłaszam swoją prośbę o przyjęcie na kandydata do raju kontrolowanego…
… i słusznie, że tak właśnie, bo co to za raj gdzie anioły mogą poczynać sobie jak chcą?! A więc, nie wolno uprawiać i popierać jakiejkolwiek ideologii, religianctwa, głosić rasizm, faszyzm, przemoc, ksenofobię, no, nie wolno ćwiczyć zapamiętale podobnych ulubionych przez człowieka myślokształtów; ponadto, żadnych narkotyków, alkoholu, nałogów zgubnych i fatalnych. Należy natomiast pokazać na co mnie stać, czym się chcę zająć, czym mogę wspomóc miasto, jak mam zamiar się tu urządzić. Po trzech miesiącach tych ćwiczeń w doskonałości oraz uników przed natychmiastowym wniebowstąpieniem, ponownie stajemy przed prześwietną komisją rekrutacyjną i – jeśli obie strony uznają iż warto – otrzymuję zgodę na następny, tym razem dwuletni staż kandydacki. I mogę wtapiać się w miasto, w jego społeczność, w pracę, produkcję, ćwiczenia, edukację, kontemplację, medytację i – co bardzo ważne – heroiczną walkę o trwanie miasta w środowisku już obłaskawionym ale nadal groźnym.