Czwarty Wymiar
Nity i mity
styczeń 2000
Opowiadano kiedyś taką anegdotę: Dziennikarz przeprowadza wywiad z premierem
Izraela. – Panie premierze, byłem już w gabinetach wielu premierów. Każdy z nich ma
mnóstwo telefonów. A u Pana widzę tylko dwa aparaty, w tym jeden bez tarczy i
przycisków. – To proste, – odpowiada premier – ten telefon jest normalny i daje mi
możliwość połączenia z całym światem. A ten drugi łączy mnie z Panem Bogiem. –
Ale dlaczego jest bez tarczy? – Bo u nas to jest rozmowa lokalna.
Nie wszyscy, niestety, mają tyle poczucia humoru. Coraz
częściej i powszechniej na forum publicznym, w majestacie urzędów i wszelakiego
obrządku występują właściciele telefonów bez tarczy, którzy mają swoją
bezpośrednią linię do Pana Boga. Twierdzą przy tym, że wyłącznie oni mają
prawdziwe informacje prosto z nieba. Z tego też powodu najlepiej widzą o co Panu Bogu
chodzi. Ponieważ nie ma jeszcze zakazu niszczenia sprzętu telekomunikacyjnego, więc od
czasu do czasu okładają się nawzajem, jak dzieci w piaskownicy łopatkami, słuchawkami
po głowach i gdzie popadnie, krzycząc: Tato, a Pan Bóg powiedział!…
Owszem, coraz częściej, poważni zdawało by się, abonenci telefonii niebiańskiej,
usiłują uzgodnić pewne podobieństwa co do wersji przekazu wiedzy boskiej i poleceń z
Samej Góry. Mają jednak do dyspozycji, jako się rzekło, aparaty starego typu. Duch
Czasu ich ponagla, więc każdy usiłuje udowodnić, że rozumie konieczność uzgodnień,
ale tak naprawdę to robi wielką uprzejmość koledze, który podobny aparacik dostał od
Ojca z okazji jakiegoś lokalnego święta.
Tarocchi Visconti Sforza
Głos rozsądku podpowiada, że lokalne rozmowy z Panem Bogiem zależne są od
warunków geofizycznych, tradycyjnych postaw światopoglądowych, doświadczeń
historycznych (nie zawsze przyjemnych, a zazwyczaj trudnych i bolesnych), struktury
organizmu i poziomu samoświadomości rozmówcy. Otóż, nawet dzisiaj, ten głos
rozsądku nie na wiele się zdaje, ponieważ wielkie organizmy religijne uwzniośla
obecnie mit wioski globalnej. A w takiej wiosce, jak to bywało ongiś, jest tylko
jeden czarownik i biada każdemu, kto ma ochotę sobie brzdąknąć i połączyć się,
bodajby na kocią łapę, z sekretariatem niebiańskiego TPSA.
W tej sytuacji może warto przypomnieć, że mniej więcej od 1528r. przez ponad
dwieście lat krwawa gospodarka procesów o czary i sekciarstwo wygubiła około 9
milionów ludzi medialnych w Europie (stosowna bibliografia tematu jest bardziej
obfita, niż obecna dokumentacja procesów lustracyjnych, ale jeśli ktoś ma
cierpliwość i zdrowe nerwy, to chętnie służę). Prześladowania dotyczyły przede
wszystkim osób sensytywnych o zdolnościach mediumicznych. Badacze tematu, w tym zawodowi
psychiatrzy, są zdania, że w ten sposób w środowisku europejskiego gatunku homo
sapiens wyniszczono w znacznym stopniu dziedziczenie zdolności medialnych. Stąd
też, mniej więcej od drugiej połowy XIX w. Europa próbuje odbudować potencjał
własnej sensytywności, zwracając uwagę na kultury i subkultury narodów Wschodu, gdzie
fenomeny sensytywnych postaw i zachowań były szanowane, a w każdym razie tolerowane.
W świetle takich faktów można powiedzieć, że gwałtowne sprzeciwy wobec
współczesnej medycznej interwencji genetycznej brzmią co najmniej obłudnie, bo nie
jest przypadkiem, że sama genetyka wywodzi się z kręgu kulturowego, który ma na swoim
koncie kilka skutecznie zrealizowanych programów wyniszczenia totalnego. Prosimy też
wziąć pod uwagę, że ofiarami ostatecznego rozwiązania kwestii osobników
mediumicznych w Europie były przede wszystkim kobiety! Tak, to owe słynne czarownice
i wiedźmy, chociaż większość z nich to tylko nieszczęśliwe ofiary złości i
zemsty sąsiadów, chciwości denuncjatorów, zaciekłości i głupoty sędziów; a także
zwykłe znachorki, które pełniły swoją służbę medyczną bez dyplomów (skąd my to
znamy?). Według statystyki skrupulatnych demonografów, na dziesięć tysięcy czarownic
przypadał zaledwie jeden (!) czarownik, aczkolwiek badacze ci dodają, że wszystkie
prawie media o niezwykłej sile oddziaływania to byli przede wszystkim mężczyźni
(Home, Slade, Eglington, Crowley i in.).
I co z tym zrobimy, panie i panowie Europejczycy? Kobiety są z natury bardziej
sensytywne od mężczyzn, i (mam swój telefon) – chwała Bogu! Jeśli więc za swoje
odczucia i, niech będzie, wizje oraz nawet ekstazy lubieżne i histeryczne były tak
okrutnie ukarane, to jak się ma historia ich cierpień do celibatu ich prześladowców? A
także do tzw. walki o równouprawnienie kobiet? Może by tak się ktoś zajął tym
problemem w naukowo dociekliwej Europie, na Boga!
Myślę o tym, ponieważ Neptun w znaku Wodnika spiętrzy nową falę mediumizu i
wzmocni, tym razem elektroniczne formy przejawiania się nadwrażliwości, w tym wielce
sensytywne objawy komunikacji z czwartym wymiarem rzeczywistości. A potem (w roku
2012) Neptun wejdzie w znak Ryb i wtedy dopiero zobaczymy nawiedzonych, przy których
zblednie duch opata Trithemiusa, zaś Agrippa von Nettesheim powróci na Ziemię, żeby
lepiej zobaczyć, co się dzieje.
Bowiem opat Trithemius w wieku XVI pisał o czarownicach tak: Gdyby nie było
czarownicy, to czart sam nie zdołałby wykonać ani jednej ze swoich sztuk
czarodziejskich. Posługuje się on mianowicie wolą szalejącej wiedźmy, jak artysta
swoim narzędziem, i nie może bez niej zupełnie wywoływać dziwów. Ohydna
przewrotność ich woli wprawia wiedźmy w rodzaj szału, który ogarnia całego ich
ducha, i wtedy zbliżają się do szalejącej kobiety demony i wywierają żądane
działanie. [Trithemius, cyt. wg. wyd. Scheible, Stutgard 1855].
Agrippa, uczeń Trithemiusa, trzeźwo patrzał na fenomeny: W sposób zupełnie
naturalny, bez zabobonów i pośrednictwa duchów, może jeden człowiek przesyłać
bardzo szybko drugiemu swoje myśli, choćby był od niego oddzielony znaczną, a nawet
nieznaną sobie odległością. Ja sam znam tę sztukę i niejednokrotnie ją
wykonywałem; opat Trithemius potrafi to samo i robił również udatne próby.
[Agrippa von Nettesheim De occulta philosophia, ks.I].
Jasno z tego wynika, że w dzisiejszych warunkach wylęgania się bakcyla nerwic
patogennych, opat miałby niebywałe pole do obserwacji czarownic szalejących na
koncertach rockowych, dyskotekach techno lub skandując razem ze stutysięcznym tłumem:
nie ma wolności bez częstotliwości!
Agrippa zaś zrobiłby dzisiaj karierę jako tzw. ekstrasens, a kto wie, czy nie
nawiedził on ponownie (reinkarnacja?) naszej planety pod postacią Wolfa Mesinga, znanego
telepaty z Polski rodem, o którym napisano takie rewelacje, że dzisiejsi spece od
paranormalki wolą o nim nie wiedzieć, aby uniknąć porównań. Tym bardziej, że
dojrzałe lata jego aktywności i pracy miały miejsce w Rosji, a tam, jak wiadomo, na
niczym się nie znają i w nic nie wierzą.
Ale póki co, rozmyślając o czasach trudnych dla ludzi normalnych, a co dopiero
nawiedzonych, przypomnijmy, że w psychiatrii sklasyfikowano ongiś pewien rodzaj neurozy
i nazwano tę jednostkę chorobową teomanią. Znane jest występujące w
psychice ludzkiej zjawisko, że człowiek, którego prześladuje los i który znikąd na
ziemi nie może spodziewać się pomocy, z konieczności zwraca się o pomoc do nieba.
Skłonny jest też słuchać tych, którzy twierdzą, że mają lepsze łącza z
niebiańskimi mocami i z pewnym znajomym aniołem od niebiańskiej komputeryzacji.
Psychiatrzy twierdzą, że teomania zasadniczo nie różniła się niczym od innych
epidemii tzw. wielkiej histerii, jak np. demonopatia. Demonopaci halucynowali i bredzili
na temat szatana, teomani zaś na temat Ducha Świętego, – tamci mieli wzrok zwrócony ku
piekłu, ci zaś ku niebu. Różnica ta jest (w tej neurosis – LZ) czysto formalna.
I dziś rozmaici histerycy bredzą i halucynują, treść bowiem zarówno bredzenia, jak i
omamów, znajduje się w ścisłej zależności od pojęć i warunków życia danej osoby.
[wg.: dr Adam Wizel Wiek nerwowy w świetle krytyki Warszawa 1896r.].
Teomania została rozpoznana jako choroba, ale – jak to zwykle bywa – w konkretnej
sytuacji historycznej. Impulsem do wybuchu epidemii było odwołanie, w październiku
1685r., przez Ludwika XIV edyktu nantejskiego, który od 1598r. na mocy praw nadanych
przez Henryka IV gwarantował francuskim kalwinistom swobodę wyznania. Odwołanie
edyktu wywołało okrutne prześladowanie protestantów. Dzieci gwałtem chrzczono i
odbierano ich własnym rodzicom. Protestantów, opierających się nawracaniu, wtrącano
do więzień, skazywano na tortury i odsyłano na galery. W tej sytuacji wybuchła
epidemia teomanii, zaś dotknięci tą choroba wierzyli niezłomnie, że posiadają w
sobie Ducha Świętego, który stanowi większą siłę, niż najgroźniejsze potęgi
Ziemi. Podczas, gdy ogół powstańców bronił się, jak mógł, częstując dragonów
i piechotę gradem kamieni i strzał, teomani z wściekłością wybiegali przed wojsko,
dmąc na nie z całej siły i krzycząc wniebogłosy: tartara! tartara! Szaleńcy ci
wierzyli, że tchem swoim zdołają zmusić wrogów do ucieczki. [Bruyes Histoire
du fanatisme de notre temps, Paris, 1840].
Oczywiście, teomania to choroba ofiar. A może jest to również psychoza
prześladowców, chociaż ci, według własnej mniemanologii, telefonicznie z nieba
potwierdzonej, byli zupełnie zdrowi na duszy, umyśle i czasami nawet cieleśnie. Mistrz
zen Ganto (828-887), zapytany: Jaka jest prawdziwa natura Buddy? odpowiedział: –
Wielka ryba zjada małą rybkę. Dzisiaj mógłby powiedzieć: – Wielka sekta zjada
małą sektę.
Epidemia panowała przez 21 lat, od 1686 do 1707 roku. Wszelkie środki zaradcze (?!),
jak więzienie, tortury, kary śmierci potęgowały tylko grozę. Emigrując do innych
krajów protestanci nieco się uspokoili i w tych warunkach epidemia zaczęła przygasać,
ale wygasła dopiero w następnych pokoleniach, które urodziły się na bardziej
przyjaznej ziemi.
Ci spośród teomanów, u których choroba była w największym stopniu rozwinięta,
podlegali konwulsjom, ekstazom, urojeniom i posiadali dar improwizowania. [L.F.Calmeil
De la folie consideree sous la point de vue pathologique…, Paris 1845].
Mówią, że człowiek to istota nieznana. Pogląd teomanów, że Duch Święty jest
silniejszy niż potęgi tego świata, gdzieś w głębi przesłania jest na pewno
słuszny.
Ale wyobraźmy sobie, że nie dobudzeni a wszystkowiedzący teomani zwyciężyli i
zabrali się za urządzanie życia realistom, nawiedzonym telefonicznie mitomanom i
zwykłym śmiertelnikom. Wówczas jedynym ratunkiem dla normalnych, myślących ludzi
byłoby wsparcie Zbawiciela, który wyraźnie powiedział: królestwo moje nie z tego
jest świata.
Chyba, że współcześni teomani zrobią coś takiego, jak jeden z sędziów, okrutnie
wyrokujący w sprawach teomanów ówczesnych. Otóż, zadenuncjował on w końcu samego
siebie twierdząc, że ma konszachty z diabłem i poniósł karę – spłonął na stosie.
Co do wymiaru tej kary można mieć wątpliwości i odczuwać odrazę, ale co do
konszachtów z diabłem? W końcu, z kim przestajesz…
www.logonia.org