Pogłębiający się z roku na
rok kryzys współżycia pomiędzy mężczyzną a kobietą jest niewątpliwie także
powodem ogromu moralnych cierpień obojga, jak również wynikających stąd rozmaitych
chorób i cierpień fizycznych – jeśli nie brać w ogóle pod uwagę cienia rzucanego
przez ten stan na losy przyszłych pokoleń. Każda też nauka, czy nawet koncepcja,
dająca jakieś nowe naświetlenie tego zawiłego problemu, może spełnić rolę czynnika
choć w części uzdrawiającego tę jątrzącą społeczną ranę.
Tajemnica płci nie została dotąd przez naukę zgłębiona, ani też w
sposób nie pozostawiający wątpliwości wyjaśniona. Pojęcie płci i wynikających z
niej stosunków pomiędzy mężczyzną i kobietą – jest wiecznie odmiennym i zawsze tym
samym problemem, obejmującym bez wyjątku wszystkie ludzkie istoty, niby jakaś złota a
jednocześnie usłana cierniami i raniąca sieć, z której nie ma, zdawało by się,
żadnego wyjścia.
Bez względu na to, jak dalece nie zajmowałyby ludzi inne zagadnienia życia i
jak nie byliby czynni w różnych jego dziedzinach, to jednak skrycie zawsze i wszędzie
pochłania ich przede wszystkim miłość i płeć. Już sama przyroda pociąga ludzi w
tym kierunku, w celu wypełnienia swego ewolucyjnego zadania. Teraźniejszym bezpośrednim
jej celem jest, oczywiście, przedłużenie rasy ludzkiej drogą wychowania coraz to
nowych pokoleń, natomiast dalszy, ukryty cel owego pociągania do wzajemnego
współżycia ze sobą obu płci – z naukowego punktu widzenia – może znaleźć
wytłumaczenie tylko w jeszcze wyższej ewolucji człowieka i ludzkości.
Jeśli bowiem człowiek jest istotnie czymś więcej niż zwierzęciem, to
niewątpliwie musi on też mieć przed sobą zgoła inną od zwierząt przyszłość.
Biorąc nawet dla przykładu darwinowską tezę, że człowiek jest wynikiem
historycznego rozwoju przyrody, która – poprzez trzy niższe państwa -doprowadziła
swoją ewolucję do poziomu człowieka, słusznym wydaje się mniemanie, iż – pobudzana
tym samym prawem – przyroda nie chce zatrzymywać swego postępu na obecnym jego stadium
rozwoju, lecz przewiduje lub nieuchronnie dąży do wykształcenia innej, jeszcze
doskonalszej formy życia, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. A więc, w
myśl tej samej dialektycznej logiki, wykluczającej w dziele ewolucji udział
jakiejkolwiek wyższej inteligencji czy niewiadomej rozumnej siły, ów historyczny
rozwój przyrody powinien odbywać się niezmiennym postępowym ruchem wciąż wzwyż,
wykształcając coraz doskonalsze formy i gradacje życia. Gdyż trudno było by
dopuścić możliwość wstecznego działania owego prawa – np. z powrotem do punktu
wyjścia…
Najżywotniejszą tedy sprawą, jaką ma do rozwiązania współczesna
ludzkość, jest sprawa płci. Niekiedy nawet wielkie umysły padają ofiarą nie
zharmonizowanych w sobie energii płciowych i prowadzą się do zguby.
Nie sięgając nawet do statystyk sądowych, z samej tylko prasy codziennej
możemy ocenić rozmiary zachodzących w instytucji małżeństwa i rodzin poważnych, a
jednocześnie bardzo niebezpiecznych przemian. Wskutek zmienności i niestałości
charakterów obojga płci związki małżeńskie stają się coraz bardziej
krótkotrwałe, a rozłamy i rozwody nabierają już niemal masowego charakteru.
Częste, nagle wybuchające rozdźwięki i rozejścia dowodzą jak gdyby
jakiegoś wyjałowienia czy wyżycia łączących dotychczas małżeństwa uczuć. Stan
ten budzi też wśród młodzieży coraz większą niechęć do zakładania rodzin w
obawie podobnego ich losu, lecz z kolei prowadzi znów do szerszego i bardziej jawnego
praktykowania tzw. wolnej miłości, a więc – jeszcze większego społecznego
zła.
Na skutek wcześniejszego rozwoju umysłowego i uświadomienia płciowego u
dzieci, sprawy miłosne u młodzieży i w małżeństwie nie stanowią już
najważniejszego, jak dawniej, zagadnienia. Płeć jest traktowana przeważnie jako
środek zaspokojenia potrzeb zmysłowych, a nie jako towarzysz czy towarzyszka dozgonnego
życia i uzupełniania się małżonków w potrzebach i obowiązkach życiowych.{mospagebreak}
Biorąc pod uwagę, że przez odchylenie się od praw przyrody i jak gdyby
wynaturzenie życia człowiek współczesny stał się o wiele słabszy i delikatniejszy
niż w ubiegłych czasach, to należało by przyjąć, że i potrzeby płciowe są u niego
bardziej ograniczone, a nadużywanie ich łatwo sprowadza różne choroby, zarówno
fizyczne jak i psychiczne.
Ta nietrwałość małżeństw coraz widoczniej zagraża instytucji rodziny,
pogłębiając i zaostrzając w zatrważającym tempie i rozmiarach zarysowany już po
pierwszej wojnie światowej kryzys życia rodzinnego. Stan ten wyłania z kolei poważne
zagadnienia wychowania dzieci, pozostawianych bez opieki przez rozwijające się stadła
małżeńskie. I jeśli nie zostanie powstrzymana fala rozwodowa lub przynajmniej
złagodzone jej skutki droga uzupełniania prawa małżeńskiego odpowiednimi rygorami dla
obu małżonków, zabezpieczającymi trwałość każdego zawieranego małżeństwa, to
należy oczekiwać, że dalszy, nie pohamowany niczem bieg wypadków, nieuchronnie będzie
musiał postawić przed państwem problem stworzenia nowej społecznej instytucji w celu
zbiorowego wychowywania opuszczonych przez rodziców dzieci. Jednocześnie nietrudno
przewidzieć, że taki sposób wychowywania wytworzy oczywiście nowy typ człowieka, być
może bardziej przystosowanego do życia kooperatywnego, lecz pojęcie rodziny w
dzisiejszym znaczeniu utraci całkowicie swój dotychczasowy charakter, a nawet przestanie
istnieć.
Wskutek ciągłego podniecania w sposób sztuczny energii seksualnych i zbyt
intensywnego wyżywania się we współżyciu płci, człowiek współczesny zakłócił
rytm przyrody, czym wytworzył nienaturalne stany i warunki, nie spotykane nigdzie w
świecie zwierząt, gdzie nie istnieje problem seksualny. W miarę postępu cywilizacji i
kultury zagadnienie to staje się coraz bardziej palące i ważne.
Tak często spotykane dziś nienormalne stany psychiczne, powodowane przez
strach, gniew, zazdrość i inne ujemne uczucia, przy jednoczesnym nieustannym
zwiększaniu pokus i przynęt erotycznych za pomocą mody, książek i prasy romantycznej,
obrazów kinowych i sztuk teatralnych, wreszcie alkoholu, wyszukanego i obfitego jedzenia
itp. – wszystko to sprzyja przerostowi zmysłowości, podniecenia i skłania do różnych
nienaturalnych praktyk, pociągających za sobą nieuchronny wstyd, lęk, obłudę,
zawiść, zazdrość, nierzadko dzieciobójstwo, niechęć do życia itp., które z kolei
szarpią osobowość człowieka i wywołują w nim różne sprzeczne, a zawsze szkodliwe
uczucia.
W przeciwieństwie do zwierząt człowiek dzisiejszy nie uznaje okresów
wstrzemięźliwości seksualnej – za wyjątkiem tych, do których zmusza go po prostu brak
sposobności. Nadmiar seksualnej energii, która – jak wskazuje na to jego zewnętrzna i
wewnętrzna /psychiczna/ struktura – miała mu służyć raczej do własnej wyższej
ewolucji, jest dziś zużywany niemal wyłącznie na chwilowe rozkosze . A ponieważ
ciąża i ewentualne potomstwo przeszkadzają w zaspokajaniu jego wiecznie podnieconej
żądzy, człowiek wymyślił różne chemiczne i mechaniczne środki zapobiegające
zapłodnieniu, czyniąc w ten sposób z małżeństwa czy z tzw. wolnej miłości
rodzaj usankcjonowanej prawem prostytucji. Albowiem opanowanie siebie nie zalicza do
środków zapobiegających ciąży.
Zdawało by się, że małżeństwo powinno by właśnie uniemożliwić
rozwiązłość i rozpustę, a sprzyjać uszlachetnieniu czysto fizycznych instynktów,
sprowadzając je niejako do przetworzenia namiętności ciała w namiętność duszy. Bo
prawdziwa i głęboka miłość może właśnie tego dokonać. Ofiarami zaś ślepej
żądzy bywają zazwyczaj ci, którzy nie kochają naprawdę, a jedynie ulegają popędom
seksualnym. Żądza pociąga zawsze za sobą rozczarowania, wyrzuty, żale i gorycze,
podczas gdy prawdziwa miłość może być twórczym hamulcem rozwiązłości seksualnej.
Niejednemu może się to wydawać sofistyką, zawodnym i pozbawionym podstaw paradoksem,
lecz każdy kto sam przeżył taką prawdziwą miłość i zna jej oczyszczającą moc,
przyzna, iż jest to prawda.{mospagebreak}
Rozpowszechnione dziś tak lekkie traktowanie płci, a nawet skłonność do
upatrywania w niej jakiegoś komizmu i lekceważącego igrania nią, takiemu wewnętrznemu
przetworzeniu oczywiście nie sprzyjają.
Dla człowieka natomiast normalnego i pod tym względem zrównoważonego nie ma
w energii płci nic godnego śmiechu i kpin. Rozumie on aż nazbyt dobrze nieuniknioność
i niejako losowość wszystkiego co z nią związane.
Największą i najcięższą próbą dla człowieka – mającego za jedyny cel
swej egzystencji zdążanie ku doskonałości – jest zwycięstwo nad ciałem i jego
przyrodzonymi prawami. A oznacza ono wzniesienie się ponad tzw. grzech lub
niezrównoważone energie, czyli wzniesienie w duchowość poprzez zrozumienie prawa
równowagi w swym życiu i rozwoju.
Na nieszczęście – rozwijamy się dziś i rozszerzamy nasze życie przeważnie
ku zewnątrz, co zwiększa przepaść pomiędzy naszym działaniem a wartościami
wewnętrznymi. Rozwój nasz odbywa się tylko jakby na płaszczyźnie tylko
pierwszoplanowego umysłu, natomiast z tym, który leży w głębi naszej ludzkiej istoty,
straciliśmy kontakt, zapominając również o niewyczerpanej krynicy mądrości jaką
jest serce.
Rozwijamy w sobie różne umiejętności kosztem dobroci i współczucia.
Zdobywamy wiele rozmaitych wiadomości, ale nie jesteśmy prawdziwie wykształceni, gdyż
utraciliśmy zdolność miłości. Całą wiedzę czerpiemy dziś, inaczej mówiąc ze
studni gorzkich wód, jaką przedstawia ze swymi pojęciami współczesna umysłowość, a
pomijamy dobroczynny i twórczy wpływ miłości.
Z punktu widzenia poznanych przez naukę praw przyrody, we wszechświecie
istnieją przejawione tylko dwie podstawowe rzeczy: materia i energia. Otóż można by
powiedzieć, że miłość jest właśnie jedną z postaci tej energii, która przetwarza
i formuje materię, a więc jest czynnikiem łączącym i kształtującym. Wszystkie zaś
cząstki wszechświata biorą udział w tym nieustannie dokonującym się procesie
tworzenia – podobnie jak ciało nasze jest polem nieświadomych, a nieprzerwanie
zachodzących w nim chemicznych procesów – akcji i reakcji.
Cóż jest warte wykształcenie, które daje wiedzę o wielu rzeczach, niekiedy
mało lub w ogóle nieistotnych, a pomija naukę o stosowaniu tej najważniejszej energii,
będącej źródłem uzasadnienia życia człowieka oraz przyczyną wszystkiego co
istnieje?
Pewien filozof szwedzki powiedział, że człowiek wie, że zjawisko
miłości istnieje, lecz w ogóle nie wie, czym miłość jest. A dzieje się tak
zapewne dlatego, że miłość jest właśnie środowiskiem, atmosferą, niejako
żywiołem, w którym – choć sam nie uświadamia sobie tego – człowiek jest stale
pogrążony, w nim trwa, oddycha i żyje – podobnie jak ptak w powietrzu lub jak ryba w
wodzie.
W czasach Franklina wiedza o zjawiskach elektrycznych ograniczała się, jak
wiadomo, do pioruna i tarcia powierzchni. Dziś już powszechnie wiadomo, że
elektryczność tai się u podstaw wszelkich zjawisk, a w przyszłości, być może,
oczekują nas dalsze odkrycia, które dowiodą, iż to właśnie miłość – aczkolwiek
przez większość ludzi nieledwie brana pod uwagę – jest w zasadzie, w takiej czy innej
formie, ową poruszającą wszystko energią, zarówno w przyrodzie, jak i we wszelkich
postaciach ludzkiego współżycia.
Filozofia wschodnia utożsamia energię miłości z życiem: miłość to
życie – albowiem wszystko, co powstaje do życia, jest wynikiem działania energii
miłości, mającej swoje źródło w Bogu. Nie starajmy się więc nigdy omijać jej lub
stronić od niej. Przeciwnie: wychowujmy się w miłości i pozwólmy by ona sama
kształtowała nas. Starajmy się zrozumieć, iż miłość jest dla nas zawsze wielką,
podstawową nauką, a nie przypadkiem. Mówiąc Bądźcie doskonali, Chrystus
wskazywał jednocześnie swoim uczniom, jak można stać się doskonałym w przykazani: To
przykazuje wam, abyście się społecznie miłowali.{mospagebreak}
Energia płci jest nazbyt wyraźnie przejawiona w całej przyrodzie.
Połączenia harmonijne wzajemnie odpowiadających sobie czynników stanowią prawo
rozwoju i warunkują prawidłową ewolucję. Prawo to wymaga jednak, by łączenie energii
płci odbywało się tylko wówczas, kiedy z właściwych dziedzin bytu spłynie ów
przemożny i nieomylny zew, wyrażony w miłości. Stąd też winniśmy starać się o
wiele głębiej wnikać i rozumieć samą istotę miłości jako energii twórczej, a
wówczas łatwo przekonamy się, że żądza jest prawdziwym Judaszem dla Chrystusa w
naszych sercach; jest ona jak gdyby pozostałością wspólności naszej z królestwem
zwierząt, a tak zakorzenionej i rozwiniętej przez sztuczne podniety, iż przysłania nam
prawdziwą funkcję i zadania płci, która ma nas uszlachetniać i wznosić, a nie
poniżać. Nauczmy się rozróżniać żądzę, której chodzi zawsze o własne
zadowolenie, od prawdziwej i bezinteresownej miłości, w naturze której leży
rozszerzanie się wciąż na cały świat i całe stworzenie. I choć może się nam
wydawać, że miłość nasza nie znajduje upragnionego przez naszą osobowość
oddźwięku, to jednak jest ona zawsze podobna do promieniowania radu – po prostu przenika
niewidzialnie na wskroś i z pewnością nigdy nie chybia w niezbadanych celach.
W samej istocie miłości leży też tajemnica uzdrawiania, a w wiedzy
miłości tai się wiedza tworzenia. Prawdziwa miłość wprowadzona w czyn zawiera w
sobie naukę wzajemnego obcowania i braterskiego współżycia ludzi.
Nabożność staje się dziś już przeżytkiem. Bóg nie chce widzieć ludzi
co rano i wieczór na kolanach, a w międzyczasie postępujących jak bydlęta. Zapewne
Bogu milszy jest człowiek stojący z głową podniesioną i rękami wzniesionymi ku
światłu, patrzący badawczo i rozumiejący wszystko widziane. Bóg chciałby widzieć
wśród ludzi miłość powszechną, nie dlatego, że jest to cnotą religijną lub
uczuciową, lecz po prostu dlatego, że jest to prostym, życiowym, naukowym i stwórczym
prawem.
Powinniśmy i musimy rozszerzać ciągle swoją świadomość, lecz należy
baczyć, by cała istota nasza wzrastała niejako równomiernie, jak gdyby we wszystkich
kierunkach jednocześnie. Wewnętrzne i zewnętrzne czynniki powinny się wzajemnie
równoważyć, pozostając w odpowiednim do siebie stosunku. Wymaga to oczywiście pewnego
wyrobienia charakteru, pewnej moralnej dyscypliny, by zdobyć tym większą wewnętrzną
zwartość naszej istoty. A od tego właśnie odeszliśmy na korzyść rozrostu
indywidualności i świadomości siebie jako osobowości cielesnej.
Istota nasza jest tak złożona i delikatna, tak wąska i niebezpieczna jest
linia graniczna pomiędzy rozwojem a rozstrojem, wzlotem i upadkiem, tworzeniem a
niszczeniem, iż ta wewnętrzna równowaga jest o każdym czasie i w każdej sytuacji
nieskończenie ważna. Lecz chcąc siebie naprawdę poznać trzeba więcej uwagi
poświęcać własnym wadom, błędom i przywarom, aniżeli słabostkom innych ludzi,
bowiem zmienić i naprawić możemy tylko siebie.
Miłość romantyczna wedle dawnych pojęć należy już dziś do
przeszłości. Swoboda, szczerość i ogólnie przyjęta trzeźwość w stosunkach
pomiędzy młodzieżą obojga płci, byłaby niewątpliwie także zjawiskiem dodatnim,
gdyby istniało przy tym właściwe pojmowanie wśród młodzieży możliwości dawanych i
odpowiedzialności wobec niewzruszonych praw przyrody nakładanych na obie strony przez
ten słodki, a jednocześnie najniebezpieczniejszy ze wszystkich międzyludzkich
stosunków.
Na ogół kobieta jest podatniejsza od mężczyzny i łatwiej ulega różnym
ujemnym rodzajom psychizmu ze względu na większy stopień przyrodzonej wrażliwości i
roztargnienia. Lecz z drugiej strony, poddaje się ona żądzy stosunkowo o wiele rzadziej
i pożądanie staje się dla niej pokusą dopiero wówczas, gdy mężczyzna obudzi i
rozpali jej zmysły, które jednak są słabsze i mniej agresywne, ponieważ gruczoły
rozrodcze u kobiety nie są tak silnie naładowane, jak u mężczyzny. Stąd też kobieta
może łatwiej znieść zarówno brak, jak i nadmiar życia płciowego. A nierzadko, mimo
ostrzegawczego głosu jej instynktu, bywa ona po prostu zniewolona do współżycia z
mężczyzną. Poddanie się jej mężczyźnie zależy też w dużej mierze od
umiejętności reagowania na jego natarczywe prośby i nalegania, i niechęci do
powiedzenia nie.{mospagebreak}
Nie ulega wątpliwości, że to właśnie mężczyzna złamał podstawowe prawo
rytmu, rządzące wszystkimi zjawiskami przyrody, której sam jest cząstką. Wyłamywanie
się swym postępowaniem spod prawa periodyczności jest też przyczyną wielu trudności,
kryjących się w używaniu i nadużywaniu instynktu płci. Zamiast poddać się
cyklicznemu prawu w przejawianiu swego płciowego impulsu, a więc żyć według
ustalonego przez przyrodę wyraźnego rytmu, mężczyzna dawno odrzucił to prawo i
wciąż mu w swym życiu zaprzecza, uznając tylko – i to nie zawsze i nie całkowicie –
krótkie rytmiczne okresy, jakie przechodzi kobieta. Nie podlegając sam żadnym takim
cyklom ograniczającym jego żądze, mężczyzna w ogóle nierzadko nie szanuje i łamie
nawet to prawo, któremu podlega ciało kobiety. A rytm ten, właściwie rozumiany,
powinien by rządzić obojgiem i ograniczać również impulsy płciowe mężczyzny.
I otóż w tym leży źródło panowania nad instynktem płci. Brak
poszanowania podstawowych praw przyrody i naruszenie rytmu doprowadziło w swych skutkach
do szeroko rozpowszechnionych naruszeń i innych organicznych praw. Przejawione nazbyt
wyraźnie we wszechświecie prawo periodyczności, które rządzi m.in. także przypływem
i odpływem mórz i kieruje zjawiskami wszechświata, powinno również rządzić i
ograniczać jednostkę ludzką, nadając wyraźny rytm jej życiu i przyzwyczajeniom. Nie
może ono być lekceważone bez wywoływania fatalnych skutków – chaosu, szkodliwego
wypaczenia i dezorganizacji w działaniu energii, które – będąc właściwie użyte –
dałyby zdrowie, a z nim równowagę ciała i duszy.
Tylko niechęć człowieka do dociekań i głębszego wnikania w prawa przyrody
oraz nadużywanie przezeń wolnej woli, przyćmiewającej mu przyrodzony wewnętrzny
wzrok, stały się przyczyną naruszenia tej ogólnej harmonii.
Lecz cóż w takim razie odpycha współczesnego człowieka od tej jedynie
słusznej drogi i co skłania go do niewłaściwego i szkodliwego – zarówno dla siebie,
jak i dla pokoleń – postępowania w życiu? Czy istnieje może jakaś obiektywna tego
przyczyna, której – mimo świadomości złych skutków – człowiek nie jest w stanie
przeciwstawić swej woli, by – rozumnie kierując swymi czynami – zamiast ku upadkowi
zmierzać ku doskonaleniu?
Prawo ewolucji obejmuje zarówno życie pojedynczych jednostek, jak i całych
społeczeństw ludzkich i każda nowa epoka posuwa nas niewątpliwie naprzód w dążeniu
do nieświadomie wyczuwanego i poszukiwanego celu – za wyjątkiem tych okresów, kiedy
ludzkość zapomina o konieczności regulowania swych dróg prawami moralności.
Historyczną wtedy odpowiedzialność za degenerację pokoleń ponoszą zawsze tylko ich
przodkowie, a więc – pokolenia rodzicielskie, wydające na świat i wychowujące
następujące po nich generacje.
Każdy doskonalszy szczebel organizacji społecznego życia podnosi w tym
stosunku i poziom kultury, w zależności od której wykształcają się znów coraz
wyższe formy wychowania. I jeżeli ideał wychowawczy opiera się na podstawach
moralnych, to zarówno byt społeczeństwa, jak i kierunek jego postępu kroczy drogą
prawidłową tzn. zgodnie z jego naturalnym prawem rozwoju. W przeciwnym razie – postęp
bywa wypaczony i społeczeństwo dotąd musi przeżywać wstrząsy, póki nie ustalą się
w nim prawidłowe, a więc zgodne z prawem przyrodzonym zasady wychowawcze.
Jako ojciec, względnie wychowawca, człowiek przekazuje młodzieży te zasady,
które sam wyznaje; wpaja w nią własne zapatrywania i upodobania, a także wskazuje
drogi do osiągnięcia uznawanego przez siebie ideału. W zależności tedy od pojęć,
dążeń, przekonań czy upodobań wychowawcy kształtuje się umysł i psychika dziecka;
ustalają się jego poglądy i urabia stan duchowy, odpowiadający w ogólności
wewnętrznemu nastawieniu nauczyciela. W ten sposób starsze społeczeństwo upodabnia
młodzież do siebie; narzuca jej swoje zamiłowania, dostosowuje do wymagań i według
swego sposobu myślenia, wyznawanych ideałów, poziomu moralności i etyki ustala jej
skłonności, potrzeby i dążenia.{mospagebreak}
Wzrastając w takiej atmosferze, mniej lub więcej ujednoliconych wpływów –
zależnie od poziomu rozwojowego lub właściwych danemu środowisku ogólnych cech
charakteru – w młodzieży również wykształcają się pewne, mniej lub więcej
jednolite poglądy i zasady, odróżniające bądź zbliżające ją w tym względzie do
innych środowisk społecznych, które razem wzięte – powiedzmy jako naród – w
konsekwencji takiego wychowania otrzymują jakiś charakteryzujący je, również na
ogół jednolity rys, z określonymi dodatnimi lub ujemnymi tendencjami rozwojowymi.
Dziecko jednakowo przyswaja sobie tak dobre, jak i złe zasady. Wie o tym
zarówno każdy psycholog, jak i pedagog. W historii ludzkości znajdujemy dość
przykładów świadczących, że nie trudno jest wychować pokolenie w złym, czy dobrym
duchu; że jednakowo łatwo umacnia się system wychowawczy, względnie wpajany w
młodzież kierunek ideowy przenika coraz głębiej w dusze społeczeństwa i następnym
pokoleniom przekazuje już zaszczepioną i utrwaloną moralną lub niemoralną zasadę.
Widzieliśmy, jak współczesne nam hitlerowskie Niemcy potrafiły w ciągu
zaledwie kilkunastu lat wpoić nie tylko w młodzież, ale i w znaczną część starszego
społeczeństwa zasady biegunowo przeciwne ogólnoludzkiej etyce i humanitaryzmowi. Jak
głęboko zostały zaszczepione idee rasizmu i zaborczości, na podłożu których
rozwinął się już kult mordu, grabieży, gwałtu, nienawiści i wszelkich zbrodniczych
instynktów, podczas gdy znów np. Szwedzi – także drogą stosowania odpowiednich metod
wychowawczych – wykształcili u siebie pod względem moralno-etycznym dość wysokie
wartości dodatnie.
Przyczyna więc istniejącego obecnie społecznego zła – leży tylko w nas:
jako rodzicach, opiekunach, wychowawcach, nauczycielach i wszystkich tych, którzy
bezpośrednio czy pośrednio biorą udział w dziele fizycznego i duchowego wychowania
młodego pokolenia.
Jako rodzice – popełniamy wiele błędów wychowawczych, nie kierując w
sposób właściwy wychowaniem dzieci i nie interesując się nimi lub tylko dorywczo,
kiedy są pod naszym bezpośrednim nadzorem w domu.
Nie zajmujemy się nimi metodycznie, szczególnie w tych sprawach i
przedmiotach, których nie obejmują programy szkolne, jak np. etyki i moralności,
miłości bliźniego i obowiązków synowskich i obywatelskich, słowem tego, co
kształtuje charaktery, rozwija i utrwala kulturę wewnętrzną. Wszystko bowiem, co
stanowi wewnętrzną harmonię lub dysharmonię człowieka, jego stały dobry lub zły
nastrój, ów odróżniający rys charakteru, względnie jego sumienie – kształtuje się
tylko w domu rodzinnym. Wszystkie zdrowe zasady, czyste uczucia, dobre nawyki, wszystkie
moralne i życiowe siły rozwijają się tylko w odpowiednio dobrej i czystej atmosferze
rodziny, w której dziecko żyje, oddycha i niejako nasiąka nią.
Nie staramy się o podtrzymywanie zaufania dzieci do nas, bagatelizując ich
sprawy i zbywając je byle słowem lub nawet strofując, by nie nudziły nas głupstwami i
w ten sposób tracimy u nich swój ojcowski czy rodzicielski autorytet. Zamiast w każdej
wolnej chwili zajmować się rodziną i dziećmi w dbałości o prawidłowy rozwój ich
umysłów i serc – przez budzenie szlachetnych i twórczych zainteresowań, rozumnie i
pouczająco odpowiadać na ich pytania – wolimy czytać książkę lub gazetę, albo
wymawiać się zmęczeniem, odsuwając je w ten sposób od siebie jak mało znaczące,
dokuczliwe lub niewygodne przedmioty. Nie zapominajmy jednak, że jeśli odsuwamy od
siebie dziecko z jego dziecięcymi troskami i zagadnieniami, to ono będzie szukało ich
zaspokojenia gdzie indziej i najczęściej znajdzie je u źródeł niewłaściwych.
Otwierając natomiast dziecku pożądane pole działalności i sferę pożytecznych
zainteresowań, moglibyśmy łatwo powstrzymać jego niewłaściwy kierunek myślenia i
odwrócić szkodliwe zainteresowania. Nie chodzi tu o to, by stale zajmować się i
kierować dzieckiem, układać plan jego zajęć i systematycznie wykonywać go, lecz by w
każdym okresie jego życia rozwijać i umacniać w nim jak najwięcej pobudek do
pożytecznego zajęcia i szlachetnego postępowania. Trzeba od najmłodszych lat wyrabiać
w dziecku sumienie, czyli ów stały miernik moralny do oceniania wszystkich swoich i
cudzych postępków, własnych ukrytych intencji i zjawisk społecznych. Trzeba wskazywać
dziecku celowość życia, ukazywać mu twórcze perspektywy indywidualnej i społecznej
przyszłości: uczyć twórczego życia jako zasady, a nie dla nagrody.{mospagebreak}
I otóż, pamiętając o tym, trzeba niekiedy wyrzec się nie jednej osobistej
przyjemności, zrezygnować na rzecz dziecka z wypoczynku, nie omijając żadnej okazji
obcowania z nim, by jak najczęściej i jak najwięcej wpajać i przekazywać mu
pożytecznych wiadomości, przykładów i zasad, z sumy których ma się złożyć i
utrwalić jego dobry charakter.
Należałoby od najwcześniejszych lat szczepić w dziecku wstręt do wszelkich
negatywnych i ciemnych stron życia, naświetlając mu ich złe skutki indywidualne i
społeczne, wskazując stale właściwą drogę i dając przy tym zawsze dobre przykłady.
Albowiem nie to, co starsi mówią, lecz to co robią jest dla dziecka najlepszą i
najskuteczniejszą nauką życia. Lecz chcąc by nas dzieci naśladowały, musimy sami
wyrażać i stwierdzać nie w słowach, a w czynach dobre zasady, które powinny
niepodzielnie rządzić naszym życiem.
Na nieszczęście, życiem naszym rządzą pewne ustalone zwyczaje, często
bezmyślne, niedorzeczne i szkodliwe, a prawie zawsze będące wykwitem czy skutkiem
jakiegoś naśladownictwa. Robimy najczęściej to co inni, a inni – to co my i
rozgrzeszamy się błędnym przeświadczeniem, że wszyscy tak czynią.
Gdybyśmy, jako rodzice czy wychowawcy, w zasięgu tych powszednich i
powszechnie panujących zwyczajów wykształcali w sobie drogą ćwiczenia jakieś drobne
cnoty, moglibyśmy mieć pewną gwarancję, że – naśladując nasze postępowanie –
wychowywane przez nas dzieci przyswoją sobie w danym kierunku tę dobrą zasadę, która
w życiu może być dla nich pożyteczna. Lecz, niestety, zwyczaje i postępowanie nasze
jest pełne rozmaitych kontrastów, a już co najmniej połowa naszych postępków przeczy
rozumem i słowami wyznawanym zasadom. Otóż to właśnie najbardziej podkopuje w
dzieciach budowę ich charakterów. Dziecko najszybciej spostrzega te sprzeczności i
najłatwiej przyswaja je sobie, a okazji do tego dajemy mu co dzień bardzo dużo. Chcąc
tedy zmienić i ulepszyć moralną stronę naszych dzieci – musimy przede wszystkim
zmienić siebie, zrewidować własne postępki i wyplenić z nich fałsz, którym
przesiąknięte jest dziś całe nasze życie.
Zapewne, że rodzina i wychowanie dzieci – to nie łatwy obowiązek, lecz sami
dobrowolnie przyjęliśmy go na siebie i powinniśmy wypełniać go z całą godnością i
poświęceniem, mając min. na względzie, że w ten sposób spłacamy też dług
wdzięczności zaciągnięty wobec naszych rodziców, wychowawców i tych, którym
zawdzięczamy ponoszone kiedyś troski, starania i poświęcenie dla naszego wychowania.
A więc wina za szerzące się obecnie społeczne zło – jest w nas: w
rozluźnieniu dyscypliny rodzicielskiej i braku należytego nadzoru w stosunku do dzieci;
w nieukrywani wobec dzieci ze strony rodziców niekiedy swych nazbyt wolnomyślnych
poglądów na życie płciowe i praktyki małżeńskie; w naszym rozluźnieniu spoistości
wewnętrznej; w zatraceniu lub nieuświadamianiu sobie celowości życia; w naszych
słabostkach i zniewieściałości charakterów; w gonieniu za chwilowymi podnietami i
rozkoszami, wyczerpując w nich najdrogocenniejsze twórcze siły cielesne i duchowe; w
braku zaufania do siebie i stojących przed nami ideałów; w zatraceniu wiary w
przyszłość; w braku poważnych, długofalowych zainteresowań na korzyść przyziemnych
powszednich spraw; w bojaźni przed jutrem i łatwości ulegania wpływom zewnętrznym; w
zatraceniu lub nie rozumieniu zdobywczo-twórczej postawy samodzielnego życia; w szukaniu
wygodnictwa i stwarzaniu sobie warunków, w których wystarcza powierzchowność
myślenia; w zobojętnieniu na szczytne ideały; w zestarzałym egoizmie, który rodzi
nieustanne wewnętrzne konflikty i samoograniczenia; w zatraceniu najpiękniejszych
uczuć: miłości bliźniego, współczucia i społecznego obowiązku; w zagubieniu
treści życia, zlekceważeniu i zatraceniu najważniejszych drogowskazów – etyki i
moralności, a nawet wyszydzaniu cnót moralnych itp. Słowem – w świadomym i
nieświadomym demoralizowaniu dzieci i młodzieży, rozgrzeszając się błędnym
przeświadczeniem, że wszyscy tak czynią, to musi być dobre. I otóż owo wszyscy
tak czynią – składa się właśnie na istniejący stan zepsucia, rozkładu moralnego
i zatrważająco szybko postępującej degeneracji młodego pokolenia.{mospagebreak}
Jakże często np. tematem nawet towarzyskich rozmów ludzi są mordy, gwałty,
katastrofy, choroby, zdrady, samobójstwa, dzieciobójstwa i różne nieszczęścia,
roztrząsanie których powoduje nawyk zajmowania nimi uwagi i myśli, wywierając tym
szkodliwy wpływ na umysł i na cały charakter człowieka. Dowodzi to, że umysłowość
współczesnego człowieka cierpi na przesyt, przerabia nadmiar cudzych myśli,
przestarzałych pojęć należących do minionych czasów, miast zajmować się
rzeczywistością bieżącego dnia.
Wprawdzie nie można się temu dziwić, że umysły ludzkie tak często i
łatwo zwracają się ku tym smutnym i ponurym objawom życia, gdyż na jego zewnętrznym,
zjawiskowym ekranie zawsze najwyraźniej uwypuklają się ponure cienie nieszczęść,
zbrodni, katastrof i śmierci.
Czytanie np. przez młodzież sensacyjnych reportaży, względnie
nowelistycznej literatury o tajemniczych morderstwach, rabunkach itp., jak również
oglądanie podobnych filmów w kinach, wytwarza zgoła niepożądany i bardzo szkodliwy
nałóg myślenia, kierując uwagę i zainteresowania młodych, chłonnych umysłów ku
najciemniejszym stronom współczesnego życia. Chcąc uchronić psychikę młodzieży od
grożącej jej zalewem wzbierającej wciąż fali brudnych i szkodliwych wpływów,
należało by przeciwstawić jej coś odwrotnego, nie mniej silnego, lecz szlachetnego i
twórczego.
Praktykowana dziś niemal jawnie wśród młodzieży swoboda w życiu
seksualnym nieuchronnie będzie prowadziła do coraz większego obniżenia i
zordynarniania natury człowieka, utrudniając rozwój jego życia wewnętrznego.
Nadużycia płciowe, niemoralny tryb życia, nieumiarkowanie i nierytmiczność w jedzeniu
i piciu, używanie już niemal od dziecinnych lat alkoholu i palenie tytoniu, rozwinięty
seksualizm i przedwcześnie uświadomionej o używaniu organów rozrodczych młodzieży, a
nie uświadomionej o niebezpieczeństwie i zgubnych skutkach tego używania itd. –
wszystko to składa się na istniejący i pogłębiający się w każdym pokoleniu stan
zwyrodnienia i upadku.
To nie wyłącznie wojny – jak usiłują uzasadniać niektórzy obrońcy
rozwiązłego trybu życia i nadużywania różnych szkodliwych środków oraz
poniżających, a zabójczych dla pokoleń praktyk miłosnych – są przyczyną
zwyrodnienia rasy. Wszak bywały w historii ludzkości nieraz długoletnie i nie mniej
obfitujące w okrucieństwa wojny, lecz nie powodowały takiego upadku moralności i
fizycznego zwyrodnienia społeczeństw, jak to ma miejsce obecnie. A widzimy to aż nazbyt
wyraźnie w coraz większym wzroście rozmaitych chorób, zarówno fizycznych jak i
psychicznych, mnożeniu się zjawisk patologicznych, obniżaniu wzrostu człowieka i
postępującym ogólnym skarleniu każdego nowego pokolenia.
Jeszcze w końcu ubiegłego i pierwszych latach bieżącego stulecia
przeciętny wzrost mężczyzn w wieku poborowym wynosił przeważnie 190 cm, podczas gdy
dziś wśród żołnierzy większości krajów europejskich przeważa słaby, rzadko
przekraczający 180cm i cherlawy z wyglądu mężczyzna, a każde nowe pokolenie
przedstawia pod tym względem coraz gorszy stan…
Obok rodziców i szkoły, współwinę za istniejący kryzys życia rodzinnego
i upadek moralności wśród młodzieży ponosi niewątpliwie także medycyna, która – z
racji swej szczegółowej znajomości zdrowego i chorego organizmu człowieka, w zakresie
prawideł życia i zachowania trwałego cielesnego i duchowego zdrowia – posiada pełnie
warunków, by być najbardziej miarodajnym czynnikiem wychowawczym.
Jeśli bowiem medycynie znane są indywidualnie i społecznie szkodliwe skutki
nadużywania przez człowieka przyrodzonych energii, leżących u podstaw i rozwoju
wszelkiego życia, to nie powinna być jej również obojętna sprawa braku odpowiedniego
systemu cielesnego i moralnego wychowania młodzieży. A tymczasem, zarówno rodzina jak i
szkoła pozbawione są nie tylko doskonałych metod wychowawczych, lecz nawet ogólnych
ujednoliconych i wiarygodnych wytycznych, określających jakieś minimum warunków dla
prawidłowego rozwoju ciała i wskazujących racjonalny tryb życia, jako podstawy
równowagi oraz trwałości cielesnego i duchowego zdrowia.{mospagebreak}
Wysuwane od czasu do czasu przez poszczególnych przedstawicieli świata
lekarskiego teorie i systemy oraz zalecenia i wskazania, dotyczące trybu życia i
zachowania zdrowia – są na ogół sprzeczne i nie budzą zaufania. Kiedy np. jeden odłam
lekarzy stosuje w swej praktyce fitoterapię i propaguje ziołolecznictwo, to znów ze
strony przedstawicieli urzędowej medycyny kierunek taki nazywa się sekciarstwem,
a jako jedynie skuteczna – uznawana chemoterapia i przewaga leków syntetycznych nad
roślinnymi. Nic tedy dziwnego, że taka kontrastowość zapatrywań i zmienność teorii
lekarskich, a także zmienność metod leczniczych…, nakazów i zaleceń – nie podnosi
zaufania do medycyny, jako nauki będącej w ciągłym rozwoju.
Jako nauka, medycyna zajmuje się głównie leczeniem chorób czyli
nienormalnymi i patologicznymi stanami człowieka, natomiast wyrabianie i podnoszenie
odporności zdrowych ludzi nie leży w zakresie zainteresowań i kompetencji medycyny. A
jeśli chodzi o młodzież, to sprawy te powierza się w najlepszym razie szkole lub
instytucji wychowania fizycznego. A tymczasem, organizm człowieka w stanie normalnego
zdrowia powinien zasługiwać co najmniej na tyleż uwagi, troskliwości, opieki i
eksperymentowania, co i chory, względnie ciała martwe w prosektoriach.
Zgodnie z wyrażoną jeszcze przed czterdziestu laty, przez znanego psychologa
dr-a Ochorowicza, opinią: Dotychczasowa orientacja lekarska jest czysto materialna, ma
wzrok zapatrzony w patologię komórkową, w choroby oddzielnych narządów z nadmierną
specjalizacją, w odkrycia bakteriologiczne…, w różne drobne reakcje chemiczne,
fizyczne i mechaniczne; nie uwzględnia natomiast ogólnej przyrodzonej, konstrukcyjnej i
leczniczej autonomii ustroju, jego indywidualności oraz siły czynników moralnych, a w
zakresie środków daje stanowczą przewagę sztucznym nad naturalnymi. W ten sposób …patologia
izolowała istotę ludzką ze środowiska społecznego, fizycznego, kosmicznego;
zlekceważyła stosunki prawa harmonii między ustrojem żywym, a wszechświatem.
Oddzielając ciało od duszy, stracono jedność osobnika. Stąd też – według
powszechnego mniemania, że organizm jest własnością – każdy dowolnie używa swego
ciała i postępuje wedle własnych popędów i wolnej woli, czyli zgodnie ze swą naturą
i nawykami, a nieraz nawet z modą…
Szczycimy się wielkim postępem i wysoką wiedzą lekarską w stosunku do
poziomu lecznictwa ubiegłych wieków i do dobrych i twórczych osiągnięć zaliczamy np.
powiększanie z roku na rok liczby szpitali oraz różnych zakładów i urządzeń
leczniczych. A tymczasem dowodzi to jak gdyby podświadomego przewidywania dalszego
nieuchronnego obniżania się zdrowotności wśród społeczeństwa mimo, iż z drugiej
strony coraz bardziej upowszechnia i zaostrza się stosowanie w różnej postaci
profilaktyki społecznej. Toteż sądzimy, że fakt mnożenia szpitali i zakładów
leczniczych jest tu raczej zjawiskiem niepokojącym, gdyż wymownie świadczy nie o
zmniejszaniu się liczby trapiących społeczeństwo chorób, a o postępującym ich
wzroście i coraz większym skarleniu człowieka.
Czy nie większym dobrodziejstwem dla człowieka byłoby wskazywanie mu
opartego na prawach przyrody, racjonalnego i wstrzemięźliwego, chroniącego od chorób i
przedwczesnej śmierci sposobu życia, niż korzystanie z możliwości skutecznego
transplantowania przez medycynę przedwcześnie zużytych i obumarłych organów ciała?
Uznając słuszność takiego punktu widzenia, należało by raczej dążyć do
tego, by przez stałe podnoszenie zdrowotności, a z nią tężyzny fizycznej i
doskonalenia moralnego całego społeczeństwa – stopniowo likwidować szpitale i zakłady
lecznicze, ograniczając ich liczbę do najniezbędniejszych; niepotrzebne zaś zmieniać
na domu kultury, szkoły, domy sztuki itp. Byłoby to najlepszym świadectwem
dobroczynnego rozwoju i postępu wiedzy medycznej, stając się prawdziwym
błogosławieństwem dla społeczeństwa i przyszłych jego pokoleń.
Miast mnożyć szpitale i zwiększać fabrykację syntetycznych leków, nie
zawsze lub często połowicznie skutkujących, nasuwa się pytanie, czy nie słuszniejszym
byłoby ześrodkowanie dążeń medycyny do takiego poznania sił i praw przyrody,
tkwiących w samym człowieku – owej żywej
indywidualności, uzależniającej wszystkie czynności ciała – i w oparciu o nie
wskazywać mu sposób codziennego postępowania, by choroby w jego życiu były jak
najrzadszym zjawiskiem? Bez dogłębnego jednak poznania owych przyrodzonych praw,
rządzących życiem i zdrowiem człowieka, oraz opracowania opartego na nich racjonalnego
systemu życia, mogącego zapewnić trwałość zdrowia, przy jednoczesnym uświadomieniu
go o konieczności oszczędzania przyrodzonych energii ciała – cała wiedza i wysiłki
medycyny, koncentrowane tylko na doskonaleniu samej sztuki leczenia i na walce z
chorobami, czyli ze skutkami, bez znajomości ich istotnych przyczyn – będą zawsze tylko
pogonią za niedościgłym celem. Pozostawiony zaś samemu sobie w zakresie prawideł
życia, człowiek będzie się staczał coraz niżej – z jednej strony zżerany przez nie
hamowane niczym namiętności, a z drugiej przez mnożące się stale choroby –
przyspieszając zarysowany już upadek rasy.
Błażej Włodarz
[Polecamy tekst Błażeja Włodarza pt. CZŁOWIEK GWIAZDY
ZDROWIE w tym samym dziale Astrologia]